Każdy z nas zna to uczucie bezradności. Długie oczekiwanie na wizytę u specjalisty, niepewność związana z diagnozą, czy frustracja w aptecznej kolejce. To codzienne doświadczenia, które składają się na większy obraz – systemowy kryzys w ochronie zdrowia. W takich chwilach oczy społeczeństwa zwracają się ku decydentom. W tym kontekście rola, jaką odgrywa prezydent, staje się przedmiotem publicznej debaty, zwłaszcza gdy na politycznej scenie pojawiają się tzw. szczyty zdrowotne. Czy są one realną próbą naprawy systemu, czy jedynie medialnym spektaklem?
Jako dziennikarka medyczna, od lat przyglądam się tym zjawiskom z troską i analitycznym chłodem. Obserwuję, jak kolejne rządy i głowy państwa obiecują reformy, podczas gdy lekarze i pacjenci na pierwszej linii frontu zmagają się z brutalną rzeczywistością. Dlatego warto zrozumieć, co kryje się za kulisami tych głośnych spotkań i dlaczego często nie przynoszą one oczekiwanych rezultatów.
Szczyty zdrowotne – teatr polityczny czy realna pomoc?
Spotkania na najwyższym szczeblu, z udziałem ekspertów, ministrów i przedstawicieli środowisk medycznych, z założenia powinny być krokiem w dobrą stronę. To sygnał, że problem został dostrzeżony. Jednak, jak trafnie zauważają sami lekarze, często przypominają one “gonienie króliczka”. Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL i lekarz rezydent psychiatrii, jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci młodego pokolenia medyków. Jego głos jest niezwykle ważny, ponieważ reprezentuje tych, którzy za kilka lat będą stanowić trzon polskiej medycyny. Jego zdaniem, celem takich spotkań jest raczej dyskusja i nagłośnienie problemu, a nie znalezienie natychmiastowych rozwiązań.
Trudno się z tym nie zgodzić. Medialny rozgłos, który towarzyszy szczytom organizowanym przez rząd czy kancelarię prezydenta, często przyćmiewa brak konkretnych, długofalowych działań. To swoisty polityczny rytuał, który ma uspokoić nastroje społeczne, ale rzadko prowadzi do fundamentalnych zmian. Tymczasem system ochrony zdrowia nie potrzebuje doraźnych plastrów, ale głębokiej, przemyślanej operacji. Kryzys, z którym się mierzymy, nie pojawił się wczoraj. Jest wynikiem dekad zaniedbań, niedofinansowania i braku odważnej, ponadpartyjnej wizji.
Prawdziwym problemem jest to, że ochrona zdrowia jest w sytuacji tragicznej, a polityczne gesty tego nie zmienią. Lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni odczuwają to każdego dnia w swojej pracy. Pacjenci odczuwają to w kolejkach i w poczuciu niepewności o swoje zdrowie i życie. Dlatego tak ważne jest, abyśmy nauczyli się odróżniać realne działania od politycznego marketingu.
Jaka jest realna rola, jaką może odegrać prezydent w reformie zdrowia?
Konstytucja daje głowie państwa określone narzędzia. Prezydent może wetować ustawy, kierować je do Trybunału Konstytucyjnego, a także wychodzić z własną inicjatywą ustawodawczą. Jednak jego największą siłą jest autorytet i możliwość kształtowania debaty publicznej. Dlatego, gdy prezydent angażuje się w sprawy zdrowia, oczekiwania społeczne naturalnie rosną. Może on pełnić rolę mediatora, patrona trudnych, ale koniecznych reform, które wykraczają poza jedną kadencję parlamentu.
Niestety, często ta rola sprowadza się do organizowania wspomnianych szczytów. Choć sama idea dialogu jest słuszna, to bez przełożenia na konkretne projekty legislacyjne i gwarancje finansowe, pozostaje on jedynie jałową dyskusją. Nawet najlepsze intencje, które może mieć prezydent, nie zastąpią systemowych reform. Potrzebujemy strategii, która odpowie na kluczowe wyzwania: starzejące się społeczeństwo, rosnące koszty nowoczesnych terapii oraz dramatyczne braki kadrowe w zawodach medycznych.
Prawdziwym testem przywództwa byłoby stworzenie ponadpartyjnego paktu na rzecz zdrowia. Porozumienia, które zobowiązałoby wszystkie siły polityczne do realizacji długofalowego planu naprawczego, niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę. Taka inicjatywa, której patronowałby prezydent, mogłaby wreszcie przerwać błędne koło prowizorycznych rozwiązań i politycznych przepychanek, które od lat paraliżują system.
Głos Rezydentów – co mówią lekarze na pierwszej linii frontu?
Aby zrozumieć skalę kryzysu, trzeba wsłuchać się w głos tych, którzy doświadczają go na co dzień. Porozumienie Rezydentów, na czele którego stoi Sebastian Goncerz, od lat alarmuje o pogarszającej się sytuacji. To nie jest głos roszczeniowej grupy zawodowej, jak niektórzy próbują go przedstawiać. To wołanie o pomoc dla całego systemu, a co za tym idzie – dla pacjentów. Młodzi lekarze widzą system od środka, z jego wszystkimi patologiami: archaiczną organizacją pracy, biurokracją i niedoborami, które zagrażają bezpieczeństwu leczenia.
Ich postulaty są proste i oparte na twardych danych. Domagają się przede wszystkim zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia do poziomu europejskiej średniej. Dane są bezlitosne: Polska wydaje na zdrowie około 6% PKB, podczas gdy w krajach Europy Zachodniej jest to od 9% do 11%. Ta różnica to przepaść, która przekłada się na dostępność badań, nowoczesnych leków i wreszcie na długość życia Polaków. Teza, że Narodowy Fundusz Zdrowia to “worek bez dna”, jest szkodliwym mitem. To raczej worek, do którego od lat wsypuje się zbyt mało środków w stosunku do rosnących potrzeb.
Kolejnym kluczowym problemem jest “drenaż mózgów”. Młodzi, zdolni lekarze, pielęgniarki i diagności po zakończeniu ciężkich studiów coraz częściej decydują się na emigrację. Wybierają kraje, które oferują im nie tylko lepsze zarobki, ale przede wszystkim lepsze warunki pracy, szacunek i możliwości rozwoju zawodowego. Każdy medyk, który wyjeżdża, to realna strata dla polskich pacjentów. To dłuższe kolejki, mniejsza dostępność i gorsza jakość opieki.
Od deklaracji do działania – czego naprawdę potrzebuje polski pacjent?
Kryzys w ochronie zdrowia nie jest problemem sezonowym, który można “przykryć” jednorazowym szczytem politycznym. To choroba przewlekła, która wymaga długotrwałej i konsekwentnej terapii. Co więc należy zrobić? Rozwiązania są znane od lat, powtarzane przez ekspertów i środowiska medyczne. Brakuje jedynie woli politycznej, by je wdrożyć.
Po pierwsze, potrzebujemy realnego i zapisanego w ustawie harmonogramu wzrostu nakładów na zdrowie. Pieniądze te muszą być jednak wydawane mądrze, z naciskiem na profilaktykę i podstawową opiekę zdrowotną (POZ). Inwestowanie w zapobieganie chorobom jest wielokrotnie tańsze i skuteczniejsze niż leczenie ich zaawansowanych stadiów. Silny i dobrze dofinansowany lekarz rodzinny to fundament sprawnego systemu.
Po drugie, konieczna jest głęboka reforma organizacji pracy i cyfryzacja. Lekarze i pielęgniarki toną w papierkowej robocie, która zabiera im cenny czas, jaki mogliby poświęcić pacjentowi. Nowoczesne systemy informatyczne, e-recepty i e-skierowania to krok w dobrym kierunku, ale to wciąż za mało. Musimy zoptymalizować procesy i zdjąć z personelu medycznego niepotrzebne obciążenia biurokratyczne.
Po trzecie, musimy wreszcie zacząć traktować personel medyczny jak największy skarb systemu. Bez godnych warunków pracy i płacy, bez możliwości rozwoju i bez poczucia bezpieczeństwa, exodus specjalistów będzie trwał. To inwestycja nie tylko w lekarzy, ale przede wszystkim w zdrowie nas wszystkich. Rola, jaką w promowaniu tych zmian mógłby odegrać prezydent, jest nie do przecenienia, ale musi ona wykraczać poza symboliczne gesty.
Polityczne szczyty mogą być użytecznym narzędziem, ale tylko wtedy, gdy są początkiem, a nie końcem procesu zmian. Sytuacja jest zbyt poważna, by pozwolić sobie na dalsze pozory. Pacjenci nie potrzebują kolejnych obietnic i medialnych konferencji. Potrzebują realnego dostępu do leczenia, krótszych kolejek i poczucia, że państwo dba o ich najważniejszy skarb – zdrowie. Potrzebujemy narodowej, ponadpartyjnej strategii na dekady, a nie na jedną kadencję. Aby zrozumieć złożoność proponowanych zmian, warto sięgnąć po głębsze analizy. Dowiedz się więcej o kluczowych postulatach środowisk medycznych. Równie istotne jest poznanie perspektywy organizacji pacjenckich. Zobacz, jakie są największe bariery w dostępie do leczenia w Polsce.
Czas ucieka, a system zdrowotny trzeszczy w posadach. Każdy dzień zwłoki to koszt, który ponosimy wszyscy. Najwyższy czas, by słowa zamieniły się w czyny, a polityczne deklaracje w realne, odczuwalne dla każdego pacjenta zmiany. Nasze zdrowie nie może być dłużej zakładnikiem politycznych rozgrywek.
