Waldemar Fornalik i jego Ruch Chorzów: Dramat w Opolu to symbol walki, która dopiero się zaczyna!

Waldemar Fornalik i jego Ruch Chorzów: Dramat w Opolu to symbol walki, która dopiero się zaczyna!

Avatar photo Piotr Sport
24.10.2025 21:31
8 min. czytania

Stukot piłki o słupek. Ten dźwięk będzie się niósł w głowach kibiców Ruchu Chorzów jeszcze długo. To dźwięk straconej szansy, utraconych dwóch punktów i odłożonego w czasie pierwszego wyjazdowego zwycięstwa. W ostatnich sekundach meczu z Odrą Opole Mateusz Szwoch podszedł do rzutu karnego, by dać “Niebieskim” upragniony triumf. Chwilę później opierał dłonie na kolanach, a jego spojrzenie mówiło wszystko. Piłka bywa okrutna. Jednak w tym morzu rozczarowania, na ławce trenerskiej stał człowiek, którego twarz nie wyrażała gniewu, a jedynie skupienie i determinację. To właśnie wtedy charakter pokazuje prawdziwy lider, a takim bez wątpienia jest Waldemar. On wie, że ten jeden, feralny strzał to nie koniec świata. To zaledwie kolejny, bolesny rozdział w wielkiej opowieści o powrocie Ruchu na salony.

Mecz w Opolu był jak cała dotychczasowa droga chorzowian w tym sezonie – pełen wzlotów i upadków. Były momenty, w których taktyka, którą wpoił drużynie Waldemar Fornalik, funkcjonowała niemal bezbłędnie. Ruch kontrolował grę, stwarzał sytuacje i po pięknej, zespołowej akcji wyszedł na prowadzenie. Wyglądało na to, że wreszcie przełamią wyjazdową niemoc. Ale futbol to gra błędów. Chwila dekoncentracji, jeden słabszy fragment po przerwie i Odra doprowadziła do wyrównania. To był cios, ale nie nokaut. “Niebiescy” ruszyli do ataku, pokazując charakter, którego tak bardzo domaga się ich szkoleniowiec. I wtedy nadeszła ta ostatnia minuta. Sędzia wskazał na wapno. Nadzieja eksplodowała. Niestety, po chwili zastąpiła ją przeszywająca cisza.

Waldemar Fornalik i sztuka zarządzania kryzysem

Co w takiej sytuacji robi trener? Krzyczy? Rzuca butelkami w szatni? Obwinia wykonawcę? Nie, jeśli nazywa się Waldemar Fornalik. Po meczu nie było ani słowa pretensji w kierunku załamanego Szwocha. Wręcz przeciwnie. Doświadczony Waldemar wziął na siebie odpowiedzialność, mówiąc, że to wina całej drużyny, bo zwycięstwo trzeba było zapewnić sobie znacznie wcześniej. To jest właśnie klasa. To jest psychologia sportu w najczystszej postaci. Fornalik doskonale rozumie, że zniszczenie morale jednego zawodnika może zniszczyć całą drużynę. Zamiast tego, wysłał jasny sygnał: jesteśmy w tym razem. Wygrywamy razem i przegrywamy razem.

Jego słowa to nie były puste frazesy rzucone na wiatr. To fundament, na którym buduje się zespół zdolny do przetrwania najcięższych burz. “Jeżeli będziemy konsekwentnie grać w ten sposób, to zwycięstwa wcześniej czy później przyjdą” – te słowa to kwintesencja jego filozofii. On widział dobrą grę, widział zaangażowanie i potencjał. Widział więcej niż tylko wynik na tablicy. Właśnie dlatego Waldemar jest kimś więcej niż tylko trenerem – jest architektem i mentalnym przywódcą. On wie, że proces odbudowy tak wielkiego klubu jak Ruch to maraton, a nie sprint. A w maratonie zdarzają się kryzysy, potknięcia i momenty zwątpienia. Sztuką jest podnieść się po nich i biec dalej, jeszcze mocniej.

Kim jest człowiek, który wziął na barki ciężar jedenastki?

Aby w pełni zrozumieć dramaturgię tamtej chwili, trzeba poznać historię Mateusza Szwocha. To nie jest anonimowy piłkarz. To zawodnik, który od lat nosi łatkę wielkiego talentu. Wychowanek Arki Gdynia, który jako młody chłopak trafił do potężnej Legii Warszawa. Miał być gwiazdą, przyszłością polskiej piłki. Niestety, na jego drodze stanęły poważne problemy zdrowotne – arytmia serca, która zahamowała jego rozwój w kluczowym momencie. Musiał walczyć nie tylko o miejsce w składzie, ale o możliwość dalszego uprawiania sportu.

Ta walka go ukształtowała. Z finezyjnego, technicznego playmakera przeistoczył się w zawodnika bardziej walecznego, nieustępliwego. Mimo to, nigdy nie przebił się na stałe w Legii. Jego kariera to sinusoida wzlotów i upadków. Dlatego ten rzut karny w Opolu miał dla niego tak ogromne znaczenie. To była szansa, by udowodnić swoją wartość, by stać się bohaterem. Presja była gigantyczna. Niestety, tym razem się nie udało. Ale znając jego historię, można być pewnym jednego – on się nie podda. A wsparcie, jakie otrzymał od trenera, będzie dla niego bezcenne w powrocie do równowagi.

Powrót Króla na Cichą – misja niemal niemożliwa?

Postać trenera Ruchu Chorzów zasługuje na osobną opowieść. To już trzecie podejście, jakie do pracy w Ruchu robi Waldemar Fornalik. To dla niego więcej niż klub – to dom. To tutaj, w barwach “Niebieskich”, jako zawodnik zdobywał w 1989 roku ostatnie, jak dotąd, mistrzostwo Polski dla śląskiego klubu. Później, już jako trener, musiał czekać blisko trzy dekady, by ten sukces powtórzyć. I zrobił to w sposób spektakularny, prowadząc w sezonie 2018/2019 do sensacyjnego mistrzostwa Piasta Gliwice. Udowodnił wtedy wszystkim, że jest absolutną czołówką polskich szkoleniowców.

Jego trenerskie CV zawiera również najważniejszą posadę w kraju – selekcjonera reprezentacji Polski w latach 2012-2013. To doświadczenie, choć trudne, zahartowało go jeszcze bardziej. Teraz wrócił na Cichą, by podjąć się misji, której wielu by się nie podjęło. Odbudować legendę z popiołów. Spokojny i opanowany Waldemar doskonale wie, jak ogromne jest to wyzwanie. Ruch przez lata borykał się z potężnymi problemami finansowymi i organizacyjnymi. Jego powrót to sygnał, że klub wreszcie staje na nogi i ma ambitne plany. Fornalik jest gwarantem profesjonalizmu, taktycznej mądrości i żelaznej konsekwencji.

Duch “Niebieskich” – historia, która zobowiązuje

Praca w Ruchu Chorzów to nie jest zwykłe zajęcie. To służba historii. Klub, założony w 1920 roku, to jedna z największych marek w polskim futbolu. Czternaście tytułów mistrza Polski mówi samo za siebie. To dziedzictwo, które ciąży na barkach każdego, kto zakłada niebieską koszulkę z “eRką” na piersi. To w barwach tego klubu swoje legendy pisali tacy giganci jak Gerard Cieślik, autor 177 bramek, czy Antoni Nieroba, rekordzista pod względem występów (401 meczów). Ruch był też pierwszym polskim klubem, który dotarł do ćwierćfinału Pucharu UEFA w sezonie 1973/74, przecierając szlaki dla kolejnych pokoleń.

Ta historia to z jednej strony ogromny kapitał, a z drugiej – gigantyczna presja. Kibice w Chorzowie pamiętają wielkie czasy i marzą o ich powrocie. Dlatego każdy mecz, każdy punkt i każda decyzja, jaką podejmuje Waldemar, są analizowane podwójnie. On nie buduje drużyny od zera. On restauruje zabytek, starając się przywrócić mu dawny blask, jednocześnie dostosowując go do wymogów nowoczesnego futbolu. Zmarnowany karny w Opolu boli właśnie dlatego, że w klubie o takiej historii liczy się tylko zwycięstwo. Ale ta sama historia uczy też pokory i cierpliwości. Wielkie drużyny nie powstają z dnia na dzień.

Co więc przyniesie przyszłość? Jedno jest pewne – z Waldemarem Fornalikiem za sterem Ruch Chorzów jest na właściwym kursie. Dramat z Opola nie złamie tej drużyny. Wręcz przeciwnie, może ją wzmocnić. To bolesna lekcja, z której trzeba wyciągnąć wnioski i iść dalej. Sezon jest długi, a walka o powrót do elity będzie wymagała jeszcze wielu poświęceń. Kibice “Niebieskich” mogą być jednak spokojni. Mają na ławce człowieka, który wie, jak prowadzić drużynę przez wzburzone morze. Ten zmarnowany karny to nie epilog. To prolog do historii, która, miejmy nadzieję, zakończy się wielkim triumfem. Aby w pełni zrozumieć kontekst rywalizacji na Śląsku, warto zagłębić się w historię lokalnych derbów. Poznaj kulisy najbardziej emocjonujących meczów w Polsce. Droga na szczyt jest długa, a podobne wyzwania stoją przed wieloma zasłużonymi klubami w kraju. Zobacz, jak inne legendy polskiej piłki walczą o powrót do dawnej chwały.

Zobacz także: