Smutne wieści z Gdańska: Odszedł człowiek, który był sercem Lechii. Janusz Woźniak nie żyje

Smutne wieści z Gdańska: Odszedł człowiek, który był sercem Lechii. Janusz Woźniak nie żyje

Avatar photo Piotr Sport
31.10.2025 20:01
7 min. czytania

Są takie chwile, gdy sport schodzi na dalszy plan. Kiedy wynik meczu, tabela ligowa i transferowe spekulacje tracą jakiekolwiek znaczenie. Zastępuje je cisza. Cisza, która boli i zmusza do refleksji. To wyjątkowo smutne wieści, które nadeszły z Gdańska i wstrząsnęły nie tylko lokalnym środowiskiem. W wieku 76 lat odszedł Janusz Woźniak – postać absolutnie niezwykła. Były bramkarz Lechii Gdańsk, ceniony trener młodzieży, a także wybitny dziennikarz sportowy. Człowiek-instytucja, którego życie było nierozerwalnie splecione z biało-zielonymi barwami. To strata, której nie da się zmierzyć w statystykach. To pustka, której nie wypełni żaden transfer.

Janusz Woźniak był kimś więcej niż tylko byłym piłkarzem. Reprezentował pokolenie, dla którego przywiązanie do barw klubowych było świętością. Urodzony w Gdańsku, swoje pierwsze kroki w Lechii stawiał już w 1958 roku. Przez lata bronił jej bramki, choć jego kariera w pierwszym zespole zamknęła się w jednym, symbolicznym występie 7 listopada 1971 roku. Wygrał wtedy z Gwardią Koszalin 2:1. Ale to nie liczby definiowały jego miłość do klubu. To była pasja, która płonęła w nim przez całe życie. Był świadkiem wzlotów i upadków, zawsze blisko, zawsze z Lechią w sercu. Jego droga wiodła także przez Gryfa Toruń i Elanę Toruń, ale to Gdańsk był jego prawdziwym domem.

Legenda na boisku i poza nim

Prawdziwa wielkość Janusza Woźniaka objawiła się jednak po zawieszeniu butów na kołku. Wtedy jego energia eksplodowała na dwóch frontach, które rzadko kiedy idą w parze. Z jednej strony stał się wybitnym szkoleniowcem, a z drugiej – jednym z najbardziej rozpoznawalnych głosów pomorskiego dziennikarstwa sportowego. To niezwykłe połączenie sprawiło, że jego perspektywa była unikalna. On nie tylko opisywał mecze. On je rozumiał od podszewki. Czuł zapach szatni, znał presję ostatniego gwizdka i wiedział, co kryje się w głowie zawodnika, który właśnie popełnił błąd.

Jako dziennikarz przez wiele lat kierował redakcją sportową “Dziennika Bałtyckiego”. To pod jego okiem kształtowały się pokolenia młodych adeptów tego zawodu. Jego pióro było ostre, ale zawsze sprawiedliwe. Potrafił w kilku zdaniach oddać dramaturgię spotkania, wychwycić taktyczne niuanse i zbudować historię wokół bohatera meczu. Współpracował również z TVP Gdańsk, gdzie jego głos i ekspercka wiedza docierały do tysięcy domów. Był autorytetem. Kiedy Janusz Woźniak analizował grę, kibice słuchali z uwagą, bo wiedzieli, że mówi człowiek, który piłkę nożną zna od każdej strony. To smutne, ale prawdziwe – takich postaci, łączących praktykę z teorią na tak wysokim poziomie, jest w dzisiejszych mediach coraz mniej.

Bramkarskie Rękawice i Pióro Dziennikarza

Jego dwie pasje – trenowanie i pisanie – przenikały się nawzajem. Wiedza zdobyta na boisku wzbogacała jego artykuły i komentarze. Z kolei analityczny zmysł dziennikarza pozwalał mu lepiej dostrzegać detale w pracy szkoleniowej. Był mistrzem w przekazywaniu wiedzy. Nie tylko tej technicznej, dotyczącej bronienia strzałów czy ustawiania się w bramce. Uczył przede wszystkim charakteru, dyscypliny i miłości do sportu. Był mentorem, który potrafił dotrzeć do młodych głów, zaszczepić w nich pasję i pokazać, że ciężka praca zawsze przynosi efekty. Był twardy, ale sprawiedliwy. Wymagał, ale najwięcej od siebie.

Jego praca z młodzieżą w Lechii Gdańsk to osobny, piękny rozdział tej historii. To on stał za jednym z największych sukcesów w historii klubowej akademii. W 2008 roku, jako trener, poprowadził zespół juniorów młodszych do srebrnego medalu Mistrzostw Polski U-17. To był dowód na to, że jego metody działają. To był owoc lat cierpliwej pracy, setek godzin spędzonych na treningach i rozmowach z podopiecznymi. Wielu bramkarzy, którzy przeszli przez jego ręce, do dziś wspomina go jako kluczową postać w swojej karierze. Dał im fundamenty, na których mogli budować swoją przyszłość. To dziedzictwo, które przetrwa próbę czasu.

Smutne pożegnanie mentora młodzieży

Odejście Janusza Woźniaka to ogromna strata dla całej społeczności Lechii Gdańsk. To smutne, że żegnamy człowieka, który był żywą encyklopedią klubu. Znał jego historię nie z książek, ale z własnego doświadczenia. Przeżył ją na własnej skórze. Był mostem łączącym pokolenia – od piłkarzy z lat 60. i 70., przez dziennikarzy, których uczył rzemiosła, aż po młodych zawodników, którym wskazywał drogę na początku XXI wieku. Jego obecność na stadionie była czymś naturalnym, wręcz oczywistym. Zawsze chętny do rozmowy, zawsze z błyskiem w oku, gdy mówił o futbolu.

Jego śmierć to symboliczny koniec pewnej epoki. Epoki, w której lojalność, pasja i oddanie były wartościami nadrzędnymi. W dzisiejszym, skomercjalizowanym świecie sportu, postacie takie jak Janusz Woźniak są jak relikwie. Przypominają o tym, co w piłce nożnej jest naprawdę ważne – o emocjach, o wspólnocie, o tożsamości budowanej przez dekady. Dlatego właśnie ta wiadomość jest tak bolesna. Straciliśmy nie tylko byłego sportowca i dziennikarza. Straciliśmy strażnika biało-zielonej tożsamości.

Człowiek, który był Lechią

Co pozostaje po takim człowieku? Pozostają wspomnienia. Tysiące artykułów, które wyszły spod jego pióra. Setki godzin materiałów telewizyjnych z jego udziałem. A przede wszystkim – pozostają ludzie. Zawodnicy, których ukształtował. Dziennikarze, których zainspirował. Kibice, dla których był głosem rozsądku i pasji. Jego dziedzictwo nie jest zapisane w pucharach i medalach pierwszego zespołu, ale w fundamentach, które przez lata budował w Gdańsku. To niezwykle smutne, że nie usłyszymy już jego charakterystycznego głosu analizującego kolejny mecz.

Pamięć o Januszu Woźniaku będzie trwać tak długo, jak długo Lechia Gdańsk będzie istnieć. Bo on był jej nierozerwalną częścią. Był jej sercem i jej sumieniem. Te smutne informacje przypominają nam o kruchości życia, ale także o sile pasji, która może uczynić je nieśmiertelnym. Jego historia to gotowy scenariusz na film o miłości do sportu i do swojego miasta. To opowieść o tym, że największe legendy nie zawsze pisane są na pierwszych stronach gazet. Czasem rodzą się w cichej, codziennej pracy, której efekty widać dopiero po latach.

W takich chwilach słowa wydają się niewystarczające. Trudno jest ubrać w zdania ogrom straty, jaką odczuwa całe środowisko. To bardzo smutne, że musimy żegnać go tak wcześnie. Jednak jego wkład w pomorski sport pozostanie na zawsze. Będzie żył w grze kolejnych pokoleń bramkarzy, w etosie pracy dziennikarzy i w sercach kibiców, którzy mieli zaszczyt go znać i słuchać. Spoczywaj w pokoju, Panie Januszu. Twoja warta przy Lechii dobiegła końca, ale pamięć o Tobie nigdy nie zgaśnie.

Jego historia to inspiracja dla wielu młodych ludzi, którzy marzą o karierze w sporcie, zarówno na boisku, jak i poza nim. Warto zgłębiać życiorysy takich postaci, by zrozumieć, co naprawdę oznacza bycie częścią klubu. Dowiedz się więcej o historii Lechii Gdańsk. Odejście tak ważnych postaci zawsze skłania do refleksji nad przemijaniem w sporcie. Zobacz, jak sportowy świat żegnał inne legendy. Dziś Gdańsk jest w żałobie. Odszedł jeden z jego najlepszych synów.

Zobacz także: