Wiedeń. Powietrze w hali Wiener Stadthalle jest gęste od emocji. Czuć zapach potu, determinacji i… zemsty. To nie jest kolejny zwykły turniej. To arena, na której piszą się historie. Historie o upadkach gigantów i narodzinach nowych bohaterów. Wiedeńska hala Wiener Stadthalle stała się areną, gdzie rozgrywano prawdziwie maratońskie pojedynki. Zaledwie cztery dni po bolesnej porażce w finale w Ałmatach, Corentin Moutet stanął naprzeciwko swojego oprawcy, Daniła Miedwiediewa. Tym razem stawka była inna, ale pragnienie rewanżu paliło żywym ogniem. To, co zobaczyliśmy, było czystą esencją sportu – walką charakterów, która przyćmiła wszystko inne.
Tenis bywa brutalnie prosty. Wygrywasz albo przegrywasz. Ale czasami, pomiędzy tymi dwoma stanami, rozciąga się całe spektrum emocji. Dla Corentina Mouteta czwartkowe starcie było czymś więcej niż meczem drugiej rundy. To była szansa na udowodnienie sobie i światu, że finałowa porażka była tylko wypadkiem przy pracy. Francuz, znany z nieprzewidywalnego stylu i gorącej głowy, wyszedł na kort jak gladiator na rzymską arenę. Był gotów na wojnę. I wojnę dostał.
Rewanż, na który nikt nie był gotowy: Moutet kontra Miedwiediew
Pamiętajmy, z kim mierzył się Moutet. Danił Miedwiediew to nie jest przypadkowy zawodnik. To były numer jeden na świecie, triumfator US Open 2021 i ATP Finals 2020. Maszyna do wygrywania, której zimna, wyrachowana gra doprowadza rywali do szaleństwa. Po zwycięstwie w Ałmatach wydawał się być na fali wznoszącej. Jednak wiedeński kort miał dla niego zupełnie inny scenariusz. Moutet od pierwszej piłki pokazał, że nie zamierza być tłem dla rosyjskiego mistrza. Grał odważnie, ryzykownie, często podchodził do siatki, zmieniając rytm wymian.
Pierwszy set był prawdziwym rollercoasterem. Obaj tenisiści mieli ogromne problemy z utrzymaniem własnego serwisu, co jest rzadkością na tym poziomie. To nie była zwykła wymiana ciosów, to były maratońskie szachy na najwyższym poziomie. Ostatecznie o losach partii zadecydował tie-break. I tam stało się coś niezwykłego. Miedwiediew prowadził 3-1, wydawało się, że kontroluje sytuację. Wtedy Moutet wrzucił szósty bieg. Zdobył sześć punktów z rzędu, grając jak w transie i zamykając seta na swoją korzyść. Trybuny oszalały, a na twarzy Miedwiediewa pojawił się grymas niedowierzania.
Drugi set to już czyste szaleństwo. Sześć ostatnich gemów przyniosło aż pięć przełamań! To dowód na to, jak wielkie nerwy towarzyszyły obu zawodnikom. Każdy punkt był na wagę złota. W tej wojnie na wyniszczenie lepszy okazał się Francuz. Wytrzymał presję, wykorzystał swoje szanse i ostatecznie triumfował 7:6(3), 6:4. Corentin Moutet udowodnił, że jest stworzony do takich maratońskich wyzwań. W końcu to człowiek, który na Roland Garros rozegrał drugi najdłuższy mecz w historii turnieju, trwający 6 godzin i 5 minut. Zemsta smakuje najlepiej na zimno, a w chłodnej wiedeńskiej hali była wręcz lodowata.
Włoska furia i brytyjski spokój: Berrettini i Norrie piszą własną historię
Jeśli komuś wydawało się, że mecz Miedwiediewa z Moutetem wyczerpał limit emocji na ten dzień, był w grubym błędzie. Równolegle na innym korcie rozgrywał się dramat w trzech aktach z udziałem Matteo Berrettiniego i Camerona Norrie. Włoch, próbujący wrócić na szczyt po serii kontuzji, i Brytyjczyk, słynący z żelaznej kondycji i nieustępliwości. To musiało skończyć się epicką bitwą. I tak właśnie było. Ich trzysetowe, maratońskie starcie było kwintesencją tego, za co kochamy tenis.
Trzy godziny i szesnaście minut. Tyle czasu ci dwaj wojownicy spędzili na korcie, walcząc o każdy centymetr pola gry. Pierwszy set? Tie-break wygrany przez Berrettiniego 8-6. Drugi set? Tie-break wygrany przez Norrie’ego 11-9! Poziom napięcia sięgał zenitu. Każda wymiana była jak osobna opowieść o woli walki. Włoch bombardował potężnym serwisem i forhendem, a Brytyjczyk biegał do każdej piłki, niczym maratończyk na ostatnich metrach dystansu. W decydującej partii to jednak Berrettini zachował więcej sił i zimnej krwi, przełamując rywala i wygrywając 6:4.
Dla 29-letniego Włocha to zwycięstwo ma gigantyczne znaczenie. To jego pierwszy ćwierćfinał w głównym cyklu od marca. To sygnał, że wraca do gry i znów jest w stanie rywalizować z najlepszymi. To był pokaz siły, woli i charakteru. Triumf wyrwany z gardła rywalowi, który nigdy się nie poddaje. Teraz na jego drodze stanie Alex de Minaur, ale po takim zwycięstwie Berrettini z pewnością czuje, że może pokonać każdego.
Nie wszystkie bitwy były maratońskie: Błyskawica Bublika
W cieniu tych heroicznych bojów, swoje zadanie w ekspresowym tempie wykonał Aleksander Bublik. Kazach udowodnił, że w tenisie liczy się nie tylko wytrzymałość, ale także brutalna siła i skuteczność. Nie wszystkie bitwy tego dnia były maratońskie, co pokazał Aleksander Bublik. Jego mecz z Francisco Cerundolo trwał zaledwie chwilę w porównaniu do pozostałych starć. Bublik był jak burza, która przetoczyła się przez kort.
Wystarczy spojrzeć na statystyki. 11 asów serwisowych. 46 z 66 punktów wygranych przy własnym podaniu. Ani jednego przełamania na koncie Argentyńczyka. Bublik zagrał koncertowo, dominując w każdym elemencie gry. Zwycięstwo 6:4, 6:2 było formalnością i pokazem siły, który z pewnością zaniepokoił jego kolejnych rywali. To przypomnienie, że w Wiedniu trzeba być gotowym na wszystko – zarówno na długą, wyczerpującą wojnę, jak i na szybką egzekucję.
Wiedeń: Gdzie rodzą się legendy i rozgrywają maratońskie dramaty
Turniej Erste Bank Open w Wiedniu od lat przyciąga największe gwiazdy. Jego historia sięga 1974 roku, a na liście zwycięzców znajdziemy takie nazwiska jak Andy Murray, Danił Miedwiediew czy Jannik Sinner. To turniej rangi ATP 500, co oznacza prestiż i ogromne punkty do rankingu. To właśnie tutaj, na twardych kortach Wiener Stadthalle, maratońskie batalie stają się częścią historii. Każdy mecz, każda piłka, każdy okrzyk radości czy rozpaczy buduje legendę tego miejsca.
Tegoroczna edycja jest tego najlepszym dowodem. Otrzymaliśmy wszystko, czego można oczekiwać od tenisa na najwyższym poziomie: niespodzianki, dramatyczne zwroty akcji i pojedynki, które na długo zapadną w pamięć. To właśnie ta nieprzewidywalność sprawia, że sport jest tak piękny. Mogliśmy oglądać, jak faworyci upadają, a zawodnicy z drugiego szeregu wspinają się na wyżyny swoich umiejętności. Wiedeń po raz kolejny potwierdził swoją pozycję jako jeden z najważniejszych punktów w tenisowym kalendarzu.
Te maratońskie mecze na długo pozostaną w pamięci kibiców. Pokazały, że w sporcie nie ma nic pewnego, a serce do walki i determinacja potrafią zdziałać cuda. Moutet utarł nosa gigantowi, a Berrettini udowodnił, że nigdy nie można go skreślać. To są historie, dla których oglądamy sport. To jest pasja w najczystszej postaci. A turniej w Wiedniu wciąż trwa, obiecując kolejne, niezapomniane emocje. Zapnijcie pasy, bo to jeszcze nie koniec! Dramat w Wiedniu to dowód na to, jak fascynujący potrafi być męski tenis. Aby lepiej zrozumieć kontekst tych zmagań, poznaj historię turnieju ATP w Wiedniu. Jeśli interesują Cię inne spektakularne pojedynki tenisowe, sprawdź ten artykuł o niezapomnianych meczach.
