Są takie wieczory w futbolu, które wymykają się logice. Wieczory, w których taktyka, statystyki i papierowe prognozy lądują w koszu. Zostaje tylko surowa, naga emocja. Krew, pot i łzy. Właśnie taki dreszczowiec zafundowała nam Jagiellonia Białystok w Tetowie. To był wieczór, który pokazał, że w europejskiej liga Konferencji nie ma łatwych meczów. Gol Sergio Lozano w setnej minucie meczu to nie jest zwykła bramka. To krzyk rozpaczy, który zamienił się w ryk triumfu. To dowód, że mistrz Polski ma serce z żelaza.
Kiedy sędzia doliczył siedem minut, na twarzach piłkarzy z Podlasia malowała się rezygnacja. Grali w dziesiątkę. Przegrywali 0:1 z macedońską Shkendiją. Wszystko szło nie tak. A jednak, gdzieś w głębi tliła się iskra. Ta sama, która poniosła ich do historycznego mistrzostwa Polski w sezonie 2023/2024. To była ostatnia akcja, ostatnie tchnienie. I wtedy stało się coś magicznego. Piłka spadła pod nogi Hiszpana, a ten bez zastanowienia huknął na bramkę. Siatka zatrzepotała. Czas się zatrzymał. To jest właśnie futbol, za który oddalibyśmy wszystko.
Mecz, który miał być spacerem
Na papierze wszystko wyglądało prosto. Mistrz Polski jedzie do Macedonii Północnej. Przeciwnik solidny, ale absolutnie w zasięgu. Trener Adrian Siemieniec, wierny swojej filozofii, zdecydował się na rotację. Największym zaskoczeniem było posadzenie na ławce Jesusa Imaza. Żywa legenda klubu, najlepszy strzelec w historii Jagiellonii w Ekstraklasie, człowiek, który wkrótce miał stać się drugim obcokrajowcem ze 100 bramkami w polskiej lidze. To była odważna, ale i ryzykowna decyzja.
Początek meczu zdawał się potwierdzać przewidywania. Jagiellonia dominowała. Posiadanie piłki, kontrola nad środkiem pola, gdzie niepodzielnie rządził kapitan Taras Romanczuk. Jednak brakowało konkretów. Akcje były szarpane, niedokładne. Nierówna murawa z pewnością nie pomagała w precyzyjnym rozegraniu. Louka Prip i Dawid Drachal próbowali, ale ich starania przypominały walenie głową w mur. Gospodarze czekali na swoją szansę, cofnięci na własną połowę. Bo chociaż każda liga ma swoich faworytów, boisko brutalnie weryfikuje papierowe prognozy.
Do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis. W szatni Jagiellonii musiało być gorąco. Zespół grał bez błysku, bez tej mistrzowskiej pewności siebie. Wyglądało to tak, jakby myślami byli już przy kolejnym, ważniejszym spotkaniu. To pułapka, w którą wpadło już wielu faworytów. Europejskie puchary nie wybaczają nawet chwili dekoncentracji.
Zimny prysznic w Tetowie. Kiedy plan się sypie
Druga połowa zaczęła się od trzęsienia ziemi. W 49. minucie Shkendija wykonywała rzut rożny. Dośrodkowanie w pole karne, a tam najwyżej wyskoczył Liridon Latifi. Młody Dawid Drachal nie zdołał go upilnować. Strzał głową był precyzyjny i Zlatan Alomerović był bez szans. Stadion w Tetowie eksplodował radością. Dla Jagiellonii był to zimny prysznic. Nagle okazało się, że ten mecz sam się nie wygra.
Gol podziałał na gospodarzy jak zastrzyk adrenaliny. Zaczęli grać odważniej, pewniej. Z drugiej strony, piłkarze z Białegostoku wyglądali na zdeprymowanych. Wydawało się, że polska liga nauczyła ich radzenia sobie z presją. Tutaj jednak, na obcym terenie, coś pękło. Pojawiły się proste błędy, niedokładne podania. Czas uciekał nieubłaganie, a Jaga biła głową w mur. Trener Siemieniec musiał reagować. Na boisko weszli wypoczęci zawodnicy, w tym wspomniany Jesus Imaz.
Hiszpan miał odmienić losy meczu. Miał wziąć na siebie ciężar gry i pociągnąć zespół do przodu. Jego wejście miało być sygnałem do ataku. Nikt jednak nie spodziewał się, jaki dramat rozegra się z jego udziałem. To, co wydarzyło się w doliczonym czasie gry, przejdzie do historii występów Jagiellonii w Europie.
Czerwień dla legendy i dramaturgia godna Hollywood
Sędzia doliczył siedem minut. Nadzieja wciąż się tliła. Jagiellonia rzuciła wszystko na jedną szalę. W szóstej minucie doliczonego czasu gry nerwy puściły. Jesus Imaz, ikona klubu, wyleciał z boiska. Najpierw zobaczył żółtą kartkę za niesportowe zachowanie. Chwilę później próbował wymusić rzut karny. Sędzia nie dał się nabrać i pokazał mu drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. To był cios prosto w serce. Legenda, która miała ratować wynik, osłabiła zespół w kluczowym momencie.
Wydawało się, że to już koniec. Gra w dziesiątkę, minuta do końca, wynik niekorzystny. Co mogło się jeszcze wydarzyć? Wtedy na scenę wkroczył dramat w najczystszej postaci. To był scenariusz, którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock. Każdy kibic Jagiellonii z pewnością pogodził się już z porażką. Ale nie piłkarze. Nie ten zespół, który w poprzednim sezonie dokonał niemożliwego, zdobywając mistrzostwo.
Ostatnia akcja, ostatnia nadzieja. Tak rodzi się europejska liga charakterów!
Setna minuta meczu. Sędzia spogląda na zegarek. Ostatnia akcja. Piłka trafia w pole karne Shkendiji. Panuje tam ogromne zamieszanie. Obrońcy wybijają ją przed szesnastkę. Tam dopada do niej Aziel Jackson. Jego zagranie jest nieco przypadkowe, ale piłka trafia idealnie do Sergio Lozano. Hiszpan nie kalkuluje. Uderza z pierwszej piłki. Mocno, precyzyjnie, tuż przy słupku. Bramkarz jest bezradny, a piłka wpada do siatki!
Eksplozja radości na ławce Jagiellonii była czymś niewyobrażalnym. Piłkarze i sztab szkoleniowy wpadli w szał. Lozano utonął w objęciach kolegów. To był moment, który może zdefiniować ich kampanię w tej edycji liga Konferencji. Sędzia nie wznowił już gry. Koniec. Remis 1:1, który smakuje jak zwycięstwo. To punkt wyrwany rywalowi z gardła, zdobyty wbrew wszelkiej logice.
Ten mecz to doskonała lekcja futbolu. Pokazuje, że nigdy nie można się poddawać. Nadzieja umiera ostatnia, a wiara naprawdę potrafi czynić cuda. Jagiellonia pokazała charakter, który cechuje wielkie drużyny. Mimo fatalnej gry, mimo osłabienia, walczyli do samego końca. To właśnie takie chwile budują zespół, który chce zaistnieć w europejskiej liga.
Co dalej z Jagiellonią w Europie?
Ten jeden punkt może okazać się bezcenny w kontekście walki o awans z grupy. Jagiellonia udowodniła, że potrafi wychodzić z niewiarygodnych opresji. To doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości. Klub z Podlasia ma już na koncie historyczne osiągnięcia. Przecież to właśnie w poprzednim sezonie, w tak wymagającej liga, dotarli aż do ćwierćfinału tych rozgrywek. Apetyty są więc ogromne.
Teraz kluczowe będzie wyciągnięcie wniosków. Zespół musi unikać dekoncentracji i od początku narzucać swój styl gry. Potencjał w tej drużynie jest ogromny. Liderem jest Taras Romanczuk, kapitan z polskim paszportem od 2018 roku, który jest sercem i płucami zespołu. Z przodu są tacy artyści jak Imaz czy Lozano. Taka jest właśnie ta europejska liga – nieprzewidywalna i piękna. Jagiellonia musi nauczyć się w niej pływać, bo pokazała, że ma charakter, by walczyć z najlepszymi.
Wieczór w Tetowie na długo pozostanie w pamięci kibiców. To była prawdziwa huśtawka nastrojów. Od rozczarowania, przez złość i rezygnację, aż po euforyczną radość. To nie była zwykła liga, to była walka o przetrwanie. I Jagiellonia tę walkę zremisowała, choć przez 99 minut wszystko wskazywało na jej porażkę. To jest piękno futbolu. To jest to, co kochamy. Czekamy na więcej takich emocji, bo to one budują sportowe legendy.
Historia tego meczu to doskonały materiał na film. Pokazuje, że w sporcie wszystko jest możliwe, dopóki piłka jest w grze. Jagiellonia wraca do Polski z jednym punktem, ale przede wszystkim z bezcenną lekcją i jeszcze silniejszym charakterem. Odkryj kulisy przygotowań Jagiellonii do sezonu europejskiego Sprawdź analizę taktyczną drużyn w Lidze Konferencji
