Coraz bliżej prawdy. Powrót króla na Koło i dramat, który wstrząsnął stolicą!

Coraz bliżej prawdy. Powrót króla na Koło i dramat, który wstrząsnął stolicą!

Avatar photo Piotr Sport
10.11.2025 12:37
7 min. czytania

Hala Koło drżała w posadach. Powietrze gęstniało od emocji, a każdy okrzyk z trybun niósł ze sobą historię. To nie był zwykły mecz. To był powrót. Krzysztof Szabłowski, architekt największych sukcesów Dzików Warszawa, człowiek, który wprowadził ten zespół na salony ORLEN Basket Ligi, stanął po drugiej stronie barykady. Prowadził MKS Dąbrowa Górnicza przeciwko swojemu dziełu, a dramaturgia tego wieczoru przerosła najśmielsze scenariusze. Emocje stawały się coraz bardziej namacalne z każdą sekundą. To była opowieść o szacunku, sentymencie i brutalnej, sportowej walce, która musiała wyłonić zwycięzcę.

Warszawski obiekt przy Obozowej 60 widział już wiele, ale takiego wieczoru nie zapomni na długo. Kibice, którzy przez cztery lata oklaskiwali każdy taktyczny majstersztyk “Szabli”, teraz witali go owacją na stojąco. Był to gest piękny, ale i zdradliwy, bo gdy zabrzmiał pierwszy gwizdek, sentymenty musiały ustąpić miejsca zaciekłej rywalizacji. Szabłowski doskonale znał każdy centymetr tego parkietu. Wiedział, jak niesie się tu doping i jak presja potrafi skuć nogi najtwardszym zawodnikom. Teraz musiał wykorzystać tę wiedzę przeciwko drużynie, którą sam zbudował.

Architekt wraca zburzyć własny dom

Krzysztof Szabłowski to postać absolutnie fundamentalna dla nowożytnej historii Dzików. To on, urodzony w 1976 roku strateg, przez cztery sezony z mozołem i pasją budował zespół, który z zaplecza ekstraklasy przebojem wdarł się do elity. Awans w sezonie 2023/2024 był ukoronowaniem jego pracy, pieczęcią postawioną na projekcie, w który wielu wątpiło. Jego praca sprawiła, że Dziki to dzisiaj coraz mocniejsza marka w polskiej koszykówce. Dlatego jego odejście i przejęcie sterów w Dąbrowie Górniczej było dla warszawskiego środowiska szokiem. A jego powrót na Koło – wydarzeniem o randze niemal historycznej.

Po drugiej stronie stanął jego następca, młodszy o szesnaście lat Włoch Marco Legovich. To on w maju przejął schedę po Polaku, podpisując dwuletni kontrakt z misją kontynuacji rozwoju drużyny. Legovich to powiew świeżości, inna filozofia i nowe spojrzenie na koszykówkę. Dla niego ten mecz był osobistym testem. Musiał udowodnić, że jest w stanie poprowadzić Dziki do zwycięstwa nad ich twórcą. To była cicha bitwa dwóch trenerskich światów – doświadczenia i spokoju Szablowskiego kontra włoska energia i taktyczna fantazja Legovicha.

Bitwa na ostrzu noża i sekundy, które zmieniły wszystko

Mecz od początku był szarpaną, nerwową batalią. Żadna z drużyn nie potrafiła zbudować bezpiecznej przewagi. To była taktyczna partia szachów, w której każdy ruch był analizowany z podwójną uwagą. MKS, podrażniony serią trzech porażek, walczył z determinacją godną finału. W czwartej kwarcie wydawało się, że Dziki kontrolują sytuację, prowadząc 69:60. Ale wtedy do głosu doszedł zespół Szablowskiego. Z każdą kolejną akcją goście grali coraz odważniej, odrabiając straty z zimną krwią.

Końcówka regulaminowego czasu gry to materiał na thriller. Na kilkanaście sekund przed końcem MKS prowadził 85:82. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Szabłowski był o krok od symbolicznego triumfu w swoim starym domu. Wtedy jednak stało się coś niewytłumaczalnego. Marc Garcia, jeden z liderów MKS, popełnił faul na Grzegorzu Kamińskim rzucającym z połowy boiska. Szalona próba, która w 99 na 100 przypadków kończy się niczym, tym razem dała Dzikom tlen. Dramaturgia rosła, a napięcie stawało się coraz bardziej nieznośne. Kamiński stanął na linii rzutów wolnych i z nerwami ze stali trafił trzy razy, doprowadzając do dogrywki.

W dodatkowym czasie gry bohater był już tylko jeden. Landrius Horton, lider Dzików, wziął na siebie ciężar gry. Jego kolejne akcje były jak ciosy zadawane zmęczonemu rywalowi. Atakował bezlitośnie, trafiał w kluczowych momentach, a MKS nie potrafił znaleźć na niego odpowiedzi. Ostatecznie Dziki wygrały 96:93, a Hala Koło eksplodowała radością. Dla Szablowskiego był to powrót bolesny. Był tak blisko, a jednak wrócił do domu z czwartą porażką z rzędu i ogromnym bagażem sportowej złości.

Coraz większy ból głowy w Dąbrowie Górniczej

Ta porażka to jednak tylko wierzchołek góry lodowej problemów, z jakimi musi zmierzyć się sztab MKS-u. Przegrana po takim dreszczowcu boli podwójnie, ale prawdziwe wyzwanie czai się w gabinetach klubu. Sytuacja w Dąbrowie Górniczej staje się coraz bardziej skomplikowana. Chodzi o regulamin i nadmiar bogactwa, który wkrótce może stać się przekleństwem. Do treningów wraca bowiem kontuzjowany Dominic Green, co oznacza, że MKS będzie miał w kadrze aż siedmiu obcokrajowców.

Regulamin ORLEN Basket Ligi jest nieubłagany – w meczowym protokole może znaleźć się tylko sześciu zawodników zagranicznych. Ktoś będzie musiał usiąść na trybunach lub pożegnać się z klubem. A wybór jest piekielnie trudny. W składzie MKS-u znajdują się Amerykanie: Ron Curry, Dale Bonner, Efrem Montgomerry, Luther Muhammad i wspomniany Green. Do tego dochodzi Czech Martin Peterka i Hiszpan Marc Garcia. Ten ostatni, sprowadzony w miejsce kontuzjowanego Greena, spisuje się rewelacyjnie. Notuje średnio ponad 15 punktów na mecz i jest drugim strzelcem zespołu. Jego świetna gra sprawia, że decyzja staje się coraz trudniejsza.

Dylemat siódmego obcokrajowca: Kto opuści pokład?

Szabłowski i dyrektor sportowy Michał Dukowicz stoją przed strategicznym dylematem. Czy postawić na sprawdzonego Garcię, który idealnie wkomponował się w zespół? Czy może dać szansę Greenowi, na którego liczono przed sezonem, ale którego forma po kontuzji jest wielką niewiadomą? Przed Szabłowskim i jego sztabem coraz trudniejsze wyzwania. Każda decyzja niesie za sobą ryzyko. Odesłanie Garcii może zaburzyć chemię w zespole, który już teraz jest w kryzysie. Z kolei rezygnacja z Greena, zanim ten w ogóle dostał szansę, byłaby przyznaniem się do błędu transferowego.

Na razie Green przechodzi rehabilitację połączoną z lekkim treningiem. Sztab bacznie go obserwuje, ale nikt nie jest w stanie określić, kiedy Amerykanin będzie gotowy do gry na sto procent. Zegar tyka, a presja na podjęcie decyzji rośnie z każdym dniem. To wybór, który może zdefiniować cały sezon MKS-u. Jedna zła decyzja może pogłębić kryzys, a trafiona – dać impuls do odwrócenia złej passy i marszu w górę tabeli. Analiza taktyczna pokazuje, że oba zespoły stawiają na coraz bardziej zróżnicowane schematy w ataku, a posiadanie odpowiednich wykonawców jest kluczowe.

Ten jeden, niedzielny wieczór w Warszawie był mikrokosmosem całego sezonu. Pełen zwrotów akcji, indywidualnych dramatów i taktycznych pojedynków. Dla Dzików to cenne zwycięstwo, które buduje morale pod wodzą nowego trenera. Dla MKS-u to bolesna lekcja i sygnał, że najtrudniejsze decyzje dopiero przed nimi. Ten jeden mecz pokazał, że sezon ORLEN Basket Ligi będzie coraz ciekawszy. Pasja, łzy, euforia i sportowa złość – to wszystko widzieliśmy na parkiecie Hali Koło. A to dopiero początek emocji, które nas czekają.

Aby zgłębić kulisy decyzji personalnych w klubach ligi, odkryj więcej na ten temat w naszym raporcie transferowym. Z kolei analizę formy innych czołowych drużyn znajdziesz tutaj: zobacz podobny artykuł o faworytach tego sezonu.

Zobacz także: