195 lat od wyjazdu Chopina: Dlaczego myślał, że jedzie umrzeć?

195 lat od wyjazdu Chopina: Dlaczego myślał, że jedzie umrzeć?

Avatar photo Katarzyna Rozrywka
05.11.2025 06:01
7 min. czytania

Wyobraźcie sobie chłodny, listopadowy poranek. Szare niebo wisi nisko nad Warszawą, a w powietrzu czuć zapach palonych liści i nadchodzącej zmiany. Młody, genialny chłopak wsiada do dyliżansu, a jego przyjaciele śpiewają mu na pożegnanie kantatę skomponowaną specjalnie na tę okazję. Brzmi jak scena z filmu, prawda? A jednak to wydarzyło się naprawdę. Już za chwilę minie 195 lat od dnia, który na zawsze zmienił historię polskiej muzyki i życia jednego z naszych największych artystów – Fryderyka Chopina. To nie było zwykłe pożegnanie. To był początek końca pewnej epoki w jego życiu. I początek legendy, która trwa do dziś.

W tamtym momencie, 2 listopada 1830 roku, nikt, może poza samym Fryderykiem, nie zdawał sobie sprawy z ostateczności tej chwili. Miał zaledwie 20 lat. Był u progu wielkiej kariery, a jednocześnie czuł w sercu niepokojący ciężar. Miesiąc wcześniej pisał do swojego przyjaciela, Tytusa Woyciechowskiego, słowa, które do dziś mrożą krew w żyłach: „Myślę, że jadę umrzeć”. Skąd to przeczucie? Co takiego działo się w sercu i głowie młodego geniusza, że opuszczał dom z tak tragiczną wizją? Spróbujmy cofnąć się w czasie i poczuć te emocje.

Warszawa go kochała, ale czy go rozumiała?

Warszawa tamtych lat tętniła życiem towarzyskim i artystycznym. Salony były pełne muzyki, a młody Chopin był ich absolutną gwiazdą. Wszyscy go uwielbiali! Jego talent był niezaprzeczalny, a koncerty przyciągały tłumy. Jednak za fasadą braw i zachwytów kryło się coś jeszcze. Ówczesna Warszawa, choć rozmuzykowana, tonęła w pewnym artystycznym marazmie, który biografowie nazywają wprost „dyletantyzmem”. Chopin, ze swoją niezwykłą wrażliwością i innowacyjnym podejściem do muzyki, czuł to instynktownie. Jego geniusz potrzebował większej sceny, szerszych horyzontów i powietrza, którym oddychała artystyczna Europa.

Jego ojciec, Mikołaj Chopin, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Starał się nawet o państwowe stypendium dla syna, aby ten mógł „na dobrych wzorach dostatecznie się ukształcić”. Niestety, bezskutecznie. Mimo to decyzja zapadła. Wyjazd był koniecznością. Był logicznym krokiem w rozwoju artysty, który przerastał swoje otoczenie. Czy to nie fascynujące, że już wtedy, mając zaledwie 20 lat, Chopin czuł, że musi uciec, by w pełni rozwinąć skrzydła? To była cena geniuszu. Ta decyzja, podjęta niemal 195 lat temu, była równie bolesna, co nieunikniona.

Pożegnanie, które przeszło do historii

Sam moment wyjazdu był niezwykle poruszający. Wyobraźcie sobie tę scenę, którą tak pięknie opisał Jarosław Iwaszkiewicz w swojej biografii kompozytora. Dyliżans rusza w jesienny, zaduszny dzień. Wzdłuż drogi, przy cmentarzach, palą się znicze, a ich migotliwe światło towarzyszy podróżnemu. To niemal symboliczne, prawda? Jakby cała Polska żegnała go światłem pamięci. Przyjaciele, na czele z jego ukochanym profesorem Józefem Elsnerem, odprowadzili go aż do rogatek na Woli. Tam odśpiewali mu kantatę „Zrodzony w polskiej krainie”. Podobno wręczyli mu też srebrny puchar wypełniony polską ziemią. Ziemią, której już nigdy miał nie dotknąć.

O tym wydarzeniu pisał nawet ówczesny „Kurjer Warszawski”. Z dumą informował: „Nasz Rodak, Wirtuoz i Kompozytor muzyczny, Fryderyk Szopę (Chopin), wczoraj wyjechał z Warszawy dla zwiedzenia obcych krajów”. Gazeta wymieniała planowaną trasę: Berlin, Drezno, Wiedeń, Włochy, Francja. Brzmiało to jak wspaniała artystyczna podróż, a w rzeczywistości było początkiem wielkiej, dożywotniej emigracji. Dziennik, na którego łamach publikowali później tacy giganci jak Sienkiewicz czy Prus, stał się nieświadomym kronikarzem ostatniego dnia Chopina w ojczyźnie.

Serce rozdarte między miłością a rewolucją

Ale dlaczego ten wyjazd był dla niego tak trudny? Dlaczego towarzyszyły mu tak mroczne myśli? Odpowiedź jest złożona i bardzo ludzka. Po pierwsze, miłość! Fryderyk był do szaleństwa zakochany w młodej śpiewaczce, Konstancji Gładkowskiej. To była jego pierwsza, wielka, romantyczna miłość. Wyjazd oznaczał rozstanie, a jego serce musiało pękać na pół. Czy potraficie sobie wyobrazić taką decyzję? Zostawić ukochaną osobę dla kariery, dla sztuki, dla czegoś nieuchwytnego?

Po drugie, przyjaźń. Jego najbliższym powiernikiem był Tytus Woyciechowski. To do niego pisał te przejmujące listy. Rozstanie z nim było dla Chopina kolejnym ciosem. Był też niezwykle zżyty z rodziną – rodzicami i siostrami. Opuszczenie ich było jak wyrwanie korzeni. A na to wszystko nakładała się napięta sytuacja polityczna. W Europie wrzało. W Polsce młodzież konspirowała, szykując się do powstania, które wybuchnie zaledwie kilka tygodni po jego wyjeździe. Chopin czuł to napięcie. Wiedział, że zostawia przyjaciół w momencie próby. To wszystko razem tworzyło mieszankę wybuchową – poczucie winy, tęsknotę, strach i przeczucie nadchodzącej katastrofy.

195 lat później – co zostało z tamtego pożegnania?

Patrząc z perspektywy blisko 195 lat, widzimy, jak trafne były jego przeczucia. Nigdy więcej nie wrócił do Polski. Jego życie na emigracji, głównie w Paryżu, było pasmem sukcesów artystycznych, ale też osobistych dramatów, chorób i nieustannej tęsknoty za krajem. Tęsknoty, którą słychać w każdej nucie jego mazurków i polonezów. To właśnie ta nostalgia stała się jego artystycznym paliwem. To ona sprawiła, że jego muzyka jest tak uniwersalna – bo kto z nas nie zna uczucia tęsknoty?

Jego ostatnia wola była symbolicznym powrotem do domu. Ciało kompozytora spoczywa na paryskim cmentarzu Père-Lachaise, ale serce, przemycone do kraju przez jego siostrę Ludwikę, zostało wmurowane w filar kościoła św. Krzyża w Warszawie. To niesamowite, prawda? Serce zostało w Warszawie. Tam, gdzie biło najmocniej dla Konstancji, dla przyjaciół, dla rodziny. To najpiękniejszy dowód na to, że choć fizycznie był daleko, duchem nigdy nie opuścił Polski. Dziedzictwo, które od 195 lat inspiruje artystów na całym świecie, ma swoje korzenie właśnie w tej miłości i tęsknocie.

Chopin, jakiego nie znacie

Często myślimy o Chopinie jak o pomniku. Widzimy go w Łazienkach, słyszymy na konkursach pianistycznych. Ale za tą spiżową postacią krył się młody człowiek z krwi i kości. Pełen pasji, lęków i marzeń. Czy wiedzieliście, że na chrzcie otrzymał imię Franciszek, a Fryderyk było jego drugim imieniem? To drobny szczegół, ale pokazuje, jak wiele jeszcze możemy odkryć o człowieku, o którym myślimy, że wiemy wszystko. To pytanie, kim naprawdę był, zadajemy sobie od 195 lat.

Jeśli chcecie poczuć go bliżej, sięgnijcie po jego listy. Albo po wspaniałą, literacką biografię autorstwa Jarosława Iwaszkiewicza. To nie jest sucha analiza faktów. To próba wejścia w duszę artysty, zrozumienia jego wyborów i emocji. Iwaszkiewicz, sam będąc wielkim artystą, potrafił jak nikt inny uchwycić dramat tego młodego geniusza, który musiał opuścić wszystko, co kochał, by stać się tym, kim go znamy.

Historia wyjazdu Chopina to coś więcej niż data w kalendarzu. To uniwersalna opowieść o poświęceniu, samotności geniusza i o sile nostalgii. To historia o tym, że czasem trzeba zostawić za sobą cały świat, by odnaleźć samego siebie. A Ty, kiedy ostatnio słuchałeś Chopina, myśląc o jego niesamowitej historii? Może właśnie dziś jest na to idealny dzień. Jeśli chcecie zgłębić losy kompozytora, odkryjcie więcej o jego życiu w Paryżu. Warto też zobaczyć, jak jego muzyka inspiruje współczesnych artystów, o czym przeczytacie w tym artykule: Zobacz, jak Chopin brzmi dzisiaj.

Zobacz także: