Wyobraźcie sobie mroźną, styczniową noc. Wiatr jest tak silny, że niemal zwala z nóg, a fale na Bałtyku przypominają rozszalałe, lodowate potwory. Właśnie w takich warunkach, 14 stycznia 1993 roku, wydarzyła się tragedia, która na zawsze zapisała się w historii Polski. To właśnie wtedy zatonął prom “Jan Heweliusz”. Ale ta opowieść nie jest tylko o stali i wodzie. To historia o ludziach, którzy musieli zmierzyć się z niewyobrażalnym. A przede wszystkim o dwóch młodych kobietach, dla których tamta noc stała się początkiem koszmaru, gdy do portu w Świnoujściu wpłynął statek ratowniczy, a na jego pokładzie znajdowały się ciała 16 ofiar.
Dla Małgorzaty Konczalskiej i Wiolety Rybickiej był to dzień jak każdy inny. Dwie prokuratorki, wówczas zaledwie po trzydziestce, rozpoczynające swoje kariery w Świnoujściu. Pełne zapału, gotowe na wyzwania, jakie stawia przed nimi prawo. Jednak żadna szkoła i żadne szkolenie nie mogły ich przygotować na to, co miało nadejść. Gdy w mediach pojawiły się pierwsze, dramatyczne doniesienia o katastrofie promu, nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze skali dramatu. Dopiero gdy zapadła decyzja, że to one przeprowadzą pierwsze czynności śledcze, rzeczywistość uderzyła w nie z całą mocą.
Noc, która zamieniła Bałtyk w cmentarzysko
Prom “Jan Heweliusz” nie był zwykłą jednostką. Miał swoją historię, i to niestety nie najlepszą. Wśród marynarzy, zwłaszcza tych ze Szwecji, zyskał ponury przydomek “Jan Wypadkowy”. Długa lista awarii, pożar na pokładzie, drobne kolizje – to wszystko sprawiało, że statek budził niepokój. Mimo to, tamtego dnia wypłynął ze Świnoujścia w rejs do Ystad. Nikt nie spodziewał się, że będzie to jego ostatnia podróż. Potężny sztorm, którego siła przekraczała 12 stopni w skali Beauforta, okazał się bezlitosny. Prom przewrócił się i zatonął w lodowatych wodach Bałtyku, zabierając ze sobą 55 istnień – pasażerów i członków załogi.
To była największa katastrofa morska w powojennej historii Polski. Informacja o tragedii sparaliżowała cały kraj. Rodziny w napięciu czekały na jakiekolwiek wieści, z każdą godziną tracąc nadzieję. Akcja ratunkowa była niezwykle trudna. Piekielne warunki pogodowe uniemożliwiały skuteczne działania, a lodowata woda nie dawała szans na przeżycie. Z całego promu uratowano zaledwie 9 osób. Reszta zaginęła w morskiej toni lub została odnaleziona martwa.
Świnoujście wstrzymuje oddech
Wieczorem, 14 stycznia, na nabrzeżu w Świnoujściu zebrał się tłum. Mimo przeszywającego zimna i padającego śniegu, ludzie stali i wpatrywali się w morze. Czekali. W powietrzu unosiła się mieszanina niedowierzania, strachu i ogromnego smutku. W końcu na horyzoncie pojawił się statek ratowniczy “Śniadecki”. To on przywiózł pierwsze ofiary katastrofy. To właśnie na ten pokład musiały wejść dwie młode prokuratorki, by rozpocząć najtrudniejsze zadanie w swoim dotychczasowym życiu.
Małgorzata Konczalska wspominała po latach ten moment z przerażającą wyrazistością. Moment, w którym postawiła stopę na pokładzie i zobaczyła to, co na zawsze odcisnęło na niej swoje piętno. Widok, który do dziś wraca w snach. Coś, czego nie da się wymazać z pamięci. Czy można być gotowym na coś takiego? Czy można w ogóle sobie wyobrazić taką scenę?
16 istnień na jednym pokładzie – początek koszmaru
Na otwartym pokładzie statku, przykryte tym, co było pod ręką – głównie kocami w charakterystyczną kratę – leżały ciała. “Dobry Boże!” – to była pierwsza myśl, która przyszła do głowy prokurator Konczalskiej, gdy zobaczyła widok 16 ciał na pokładzie. To nie były anonimowe ofiary z telewizyjnych newsów. To byli ludzie. Mężczyźni, których podróż zakończyła się w tak tragiczny sposób. W tamtych czasach nie było jeszcze czarnych worków, które dziś kojarzymy z takimi scenami. Wszystko działo się na oczach wszystkich, potęgując grozę chwili.
Dla młodych kobiet, które dopiero zaczynały swoją pracę w prokuraturze, widok 16 zmarłych w jednym miejscu był absolutnym szokiem. “Chyba nikt nie jest gotowy na widok tylu ciał naraz, tyle śmierci” – przyznała po latach Wioleta Rybicka. To był chrzest bojowy, którego nikt by sobie nie życzył. Musiały zachować profesjonalizm, opanować emocje i przystąpić do działania. Spisywanie protokołów, zabezpieczanie dokumentacji, organizowanie transportu. Wszystko to w atmosferze wszechobecnej tragedii.
Znoszenie ciał na ląd było kolejnym dramatycznym etapem. Materiałowe nosze, śliska, pochyła rampa i ludzie, którzy robili to prawdopodobnie pierwszy raz w życiu. W pewnym momencie jedno z ciał się zsunęło. Ktoś w pośpiechu przyniósł pasy do mocowania ładunku. Ten obrazek – ludzkie ciało zabezpieczane pasami transportowymi – stał się jednym z najbardziej bolesnych symboli tamtej nocy. Symbolem bezradności w obliczu tak wielkiej tragedii.
Logistyka śmierci – gdy miasto nie jest gotowe
Wtedy pojawił się kolejny, zupełnie prozaiczny, a jednak przerażający problem. Co zrobić z ciałami? Świnoujście, choć jest miastem portowym, nie było przygotowane na katastrofę o takiej skali. W miejskiej kostnicy na cmentarzu były zaledwie cztery miejsca. Kolejne cztery znajdowały się w szpitalu. Osiem miejsc. A ofiar było dwa razy więcej. Problem z pomieszczeniem 16 zmarłych był realny i wymagał natychmiastowego rozwiązania.
Rozwiązanie znalazł ówczesny wiceprezydent miasta, Stanisław Możejko. Wybór padł na opuszczony budynek po starym radzieckim szpitalu. Żołnierze opuścili go zaledwie kilka miesięcy wcześniej, pozostawiając po sobie ruinę. “Szpital w tamtym czasie mógł być scenerią z horroru” – wspominała prokurator Rybicka. Powybijane okna, zerwane kafelki, wszechobecny chłód i pustka. To miejsce, choć przerażające, miało dwie kluczowe zalety: było w nim zimno, co spowalniało proces rozkładu, i było w nim dużo miejsca.
Do tego upiornego budynku, jednym samochodem pogrzebowym, który był na wyposażeniu miasta, transportowano kolejne ciała. Jedno po drugim, w ciszy przerywanej tylko wyciem wiatru, przewożono 16 tragicznie zmarłych mężczyzn. To tam, w prowizorycznych warunkach, miały odbyć się późniejsze sekcje zwłok i identyfikacja przez rodziny. Kolejny akt dramatu, który rozgrywał się już z dala od kamer i tłumu gapiów.
Mury, które pamiętają ból
Dziś to miejsce wygląda zupełnie inaczej. Odrestaurowany budynek tętni życiem, odwiedzają go setki, a może i tysiące osób rocznie. Mało kto, spacerując po jego korytarzach, zdaje sobie sprawę, że te mury były niemym świadkiem tak wielkiego bólu. Świadkiem łez rodzin, które przyjechały zidentyfikować swoich bliskich. Świadkiem pracy prokuratorek, które musiały zmierzyć się z zadaniem ponad ludzkie siły.
Dla Małgorzaty Konczalskiej i Wiolety Rybickiej ta noc i kolejne dni odcisnęły piętno na całym ich zawodowym i prywatnym życiu. W swojej karierze widziały później wiele zbrodni i ludzkich tragedii, ale katastrofa “Heweliusza” pozostała tą najbardziej traumatyczną. To piętno, które nosiły w sobie przez lata. Historia tych dwóch kobiet to dowód na to, że za każdą wielką katastrofą stoją nie tylko ofiary, ale także ci, którzy jako pierwsi muszą stawić czoła jej skutkom. Ratownicy, lekarze, policjanci, prokuratorzy – ludzie, których praca polega na dotykaniu śmierci.
Historia tych 16 osób i 39 pozostałych ofiar jest przestrogą i częścią naszej narodowej pamięci. To opowieść o sile natury, o ludzkich błędach, ale przede wszystkim o niewyobrażalnej stracie. Każda z tych 55 osób miała swoją historię, marzenia i bliskich, którzy czekali na ich powrót. Liczba 16 stała się w tamtych dniach symbolem pierwszego, namacalnego dowodu skali tej potwornej tragedii.
Po ponad 30 latach od tamtych wydarzeń, historia “Heweliusza” wciąż wraca, porusza i skłania do refleksji. Przypomina nam o kruchości ludzkiego życia w starciu z potęgą żywiołów. A także o cichych bohaterach, takich jak te dwie prokuratorki ze Świnoujścia, które w środku chaosu i rozpaczy musiały po prostu wykonywać swoją pracę. Nawet dziś, ponad 30 lat od tamtej nocy, gdy na pokładzie leżało 16 osób, wspomnienia wciąż są żywe i bolesne.
Tragedia promu “Jan Heweliusz” to wielowątkowa historia, która do dziś budzi wiele pytań i emocji. Warto zgłębiać ją nie tylko przez pryzmat technicznych przyczyn katastrofy, ale przede wszystkim przez losy ludzi, których dotknęła. Odkryj więcej nieznanych faktów o tej katastrofie. Każda taka opowieść to ważna lekcja historii i pokory. Poznaj inne historie wielkich katastrof morskich.
