Spięcie o gotowość do wojny: Czy Polska może liczyć tylko na siebie?

Spięcie o gotowość do wojny: Czy Polska może liczyć tylko na siebie?

Avatar photo Tomasz
24.11.2025 08:31
8 min. czytania

To niedawne spięcie w studiu telewizyjnym między posłem Markiem Jakubiakiem a dziennikarką Dominiką Długosz jest czymś więcej niż tylko medialną potyczką. Stanowi ono bowiem doskonałą ilustrację fundamentalnego dylematu, przed którym stoi dziś polska polityka bezpieczeństwa. Z jednej strony mamy głos sceptycyzmu wobec sojuszników, oparty na historycznych doświadczeniach i nawołujący do budowy siły wyłącznie w oparciu o własne zasoby. Z drugiej zaś – pragmatyczne podejście, które uznaje konieczność ścisłej współpracy w ramach struktur europejskich i atlantyckich jako jedyną realną przeciwwagę dla potencjalnej agresji. Ta polaryzacja nie jest nowa, jednak w obliczu wojny w Ukrainie nabiera ona szczególnej wagi.

Dyskusja ta dotyka sedna polskiej racji stanu. Czy w obliczu rosnącego zagrożenia ze Wschodu Polska powinna postawić na doktrynę “samotnej twierdzy”, czy też zacieśniać więzi militarne z partnerami, nawet jeśli ich gotowość bywa kwestionowana? Analiza obu stanowisk pozwala zrozumieć złożoność wyzwań, przed jakimi stoi nasze państwo. Każde kolejne publiczne spięcie na ten temat pokazuje, jak głęboko zakorzenione są te dwie, pozornie sprzeczne, wizje bezpieczeństwa narodowego.

Anatomia politycznego spięcia: Dwa głosy o bezpieczeństwie Polski

Stanowisko zaprezentowane przez Marka Jakubiaka odzwierciedla nurt myślenia głęboko osadzony w polskiej historii. Jego argumentacja, że Unia Europejska nie jest przygotowana do konfliktu zbrojnego, a historyczne traktaty o wzajemnej pomocy często okazywały się bezwartościowe, trafia na podatny grunt społecznej nieufności. To perspektywa, w której sojusze są postrzegane jako narzędzia polityczne, a w godzinie próby dominuje narodowy egoizm, określony przez posła jako “egocentryzm”. W tej narracji Hiszpanie czy Portugalczycy nie będą umierać za Warszawę, podobnie jak sojusznicy nie ruszyli na pomoc we wrześniu 1939 roku.

Zwolennicy tej koncepcji podkreślają, że jedyną realną gwarancją suwerenności jest potężna, narodowa armia. Inwestycje w nowoczesny sprzęt, zwiększenie liczebności wojska i rozwój krajowego przemysłu zbrojeniowego są dla nich absolutnym priorytetem. Krytyka unijnych inicjatyw obronnych jest tu naturalną konsekwencją. Postrzega się je jako próby rozmycia odpowiedzialności i tworzenia iluzorycznego poczucia bezpieczeństwa, które może uśpić czujność i osłabić narodowy potencjał obronny. To myślenie, które premiuje siłę własną ponad obietnice innych.

Z drugiej strony mamy perspektywę reprezentowaną przez Dominikę Długosz, która akcentuje realizm geopolityczny. Argumentuje ona, że Polska, mimo największych nawet wysiłków, nigdy nie będzie w stanie samodzielnie zrównoważyć potęgi militarnej Rosji. W tym ujęciu budowanie wspólnych europejskich zdolności obronnych i pielęgnowanie relacji sojuszniczych nie jest opcją, lecz koniecznością. Osłabianie zaufania do partnerów z UE i NATO poprzez ciągłą krytykę jest postrzegane jako działanie strategicznie szkodliwe.

Ta wizja zakłada, że siła Polski leży nie tylko w liczbie czołgów i żołnierzy, ale również w jej pozycji w międzynarodowych strukturach bezpieczeństwa. Wspólne zakupy uzbrojenia, interoperacyjność armii i zintegrowane systemy dowodzenia zwielokrotniają potencjał obronny w sposób, którego żaden kraj w pojedynkę nie jest w stanie osiągnąć. To podejście, które uznaje, że w dzisiejszym świecie bezpieczeństwo ma charakter sieciowy, a izolacja jest prostą drogą do porażki.

Historyczne echa i współczesne dylematy

Nie można analizować polskiej debaty o bezpieczeństwie w oderwaniu od historii. Trauma września 1939 roku i Jałty jest wciąż żywa w świadomości zbiorowej. To właśnie historyczne doświadczenie zdrady ze strony sojuszników stanowi paliwo dla eurosceptycznych i izolacjonistycznych nastrojów. Argument, że “już raz nam obiecywano pomoc”, jest potężnym narzędziem retorycznym, które trudno zignorować. Właśnie dlatego każde spięcie na linii zwolenników i przeciwników integracji obronnej jest tak emocjonalne.

Jednakże kluczowe jest postawienie pytania, na ile analogie historyczne przystają do obecnej rzeczywistości. Struktury takie jak NATO, z jego fundamentalnym Artykułem 5, oraz Unia Europejska z klauzulą wzajemnej obrony (art. 42.7 Traktatu o UE), tworzą ramy prawno-polityczne nieporównywalne z sojuszami z lat 30. XX wieku. Współczesne sojusze opierają się na głębokiej integracji wojskowej, politycznej i gospodarczej. Atak na jednego członka jest de facto atakiem na całą strukturę, co stanowi znacznie silniejszy czynnik odstraszający.

Mimo to, obawy o realną wolę polityczną państw członkowskich pozostają uzasadnione. Wojna w Ukrainie pokazała, że szybkość i skala reakcji Zachodu mogą być zróżnicowane. Z jednej strony, jedność i determinacja w nakładaniu sankcji oraz dostarczaniu pomocy militarnej przerosły oczekiwania wielu analityków. Z drugiej strony, wahania niektórych stolic, zwłaszcza na początku konfliktu, dały argumenty sceptykom. To właśnie ta niejednoznaczność sprawia, że debata o samowystarczalności militarnej wciąż powraca.

Siła armii narodowej a potęga sojuszy – fałszywa dychotomia?

Koncentrowanie się na ostrym podziale “my kontra sojusznicy” może prowadzić do fałszywej dychotomii. W rzeczywistości silna armia narodowa i mocne sojusze nie wykluczają się, a wręcz przeciwnie – wzajemnie się warunkują. Państwo, które posiada znaczący potencjał militarny, jest postrzegane jako znacznie cenniejszy i bardziej wiarygodny partner w ramach sojuszu. Inwestycje w obronność nie tylko zwiększają zdolność do samodzielnej obrony, ale także podnoszą pozycję negocjacyjną i znaczenie Polski w NATO i UE.

Polska jest tego doskonałym przykładem. Nasze wydatki na zbrojenia, przekraczające 4% PKB, stawiają nas w roli lidera w NATO i czynią z nas kluczowego gracza na wschodniej flance. To z kolei przekłada się na większe zaangażowanie sojuszników na naszym terytorium, czego dowodem jest stała obecność wojsk amerykańskich i innych państw NATO. Silna Polska to silniejsza wschodnia flanka, co leży w interesie całego Sojuszu.

Dlatego też debata nie powinna brzmieć “czy liczyć na siebie, czy na sojuszników?”, ale raczej “jak najlepiej zintegrować rosnącą siłę polskiej armii z sojuszniczymi strukturami, aby zmaksymalizować efekt odstraszania?”. To wymaga zarówno kontynuacji modernizacji technicznej wojska, jak i aktywnej dyplomacji, budowania zaufania i unikania retoryki, która podważa spójność Zachodu. Każde spięcie oparte na fałszywej alternatywie oddala nas od znalezienia optymalnej strategii.

Unia Europejska na wojennej ścieżce: Ocena potencjału

Krytyka gotowości militarnej Unii Europejskiej, wyrażona przez posła Jakubiaka, nie jest całkowicie bezzasadna. UE przez dekady była projektem przede wszystkim politycznym i gospodarczym, a kwestie obronne pozostawały w gestii państw narodowych i NATO. Proces budowy wspólnych zdolności obronnych jest stosunkowo nowy i napotyka na liczne przeszkody. Różnice w interesach narodowych, odmienne kultury strategiczne i biurokracja to realne wyzwania.

Jednakże od aneksji Krymu w 2014 roku, a zwłaszcza od pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w 2022 roku, w Brukseli nastąpiła fundamentalna zmiana myślenia. Inicjatywy takie jak Europejski Fundusz Obronny, stała współpraca strukturalna (PESCO) czy Europejski Instrument na rzecz Pokoju (wykorzystywany do finansowania dostaw broni dla Ukrainy) to dowody na rosnącą świadomość zagrożeń. Unia Europejska powoli, ale systematycznie, buduje swój filar bezpieczeństwa.

Celem nie jest stworzenie “armii europejskiej”, która zastąpiłaby armie narodowe, lecz zwiększenie koordynacji, standaryzacji i zdolności do wspólnego działania. Chodzi o to, by Europa była w stanie samodzielnie reagować na kryzysy w swoim sąsiedztwie, zwłaszcza w sytuacjach, gdy Stany Zjednoczone mogą być zaangażowane w innym regionie świata. Z polskiej perspektywy, silniejsza militarnie Europa to dodatkowa polisa ubezpieczeniowa, komplementarna wobec gwarancji NATO.

Ostatecznie, publiczne spięcie wokół gotowości do wojny jest sygnałem, że Polska musi wypracować spójną i długofalową strategię bezpieczeństwa, która przetrwa zmiany polityczne. Strategia ta powinna opierać się na dwóch filarach: maksymalizacji własnego potencjału obronnego oraz inteligentnym i aktywnym kształtowaniu polityki w ramach sojuszy. Zaniedbanie któregokolwiek z tych elementów byłoby strategicznym błędem, na który w obecnej sytuacji geopolitycznej po prostu nas nie stać.

Debata na ten temat jest niezwykle ważna i będzie kontynuowana na wielu forach politycznych i eksperckich. Zrozumienie różnych perspektyw jest kluczowe dla wypracowania najlepszych rozwiązań dla Polski. Dowiedz się więcej o modernizacji polskiej armii. Pogłębiona analiza historycznych uwarunkowań polskiej polityki zagranicznej może również rzucić nowe światło na współczesne dylematy. Zobacz analizę historycznych sojuszy Polski.

Zobacz także: