Co z Marszem Niepodległości? Polityczna gra Rafała Trzaskowskiego i głęboki podział Polski

Co z Marszem Niepodległości? Polityczna gra Rafała Trzaskowskiego i głęboki podział Polski

Avatar photo Tomasz
03.11.2025 20:06
8 min. czytania

W debacie publicznej ponownie pojawia się pytanie, co z udziałem prezydenta Warszawy w Marszu Niepodległości. Kwestia ta, pozornie dotycząca jednego gestu, w rzeczywistości stanowi soczewkę, w której skupiają się fundamentalne spory o charakter polskiej państwowości, patriotyzmu i pamięci historycznej. Decyzja Rafała Trzaskowskiego, by nie uczestniczyć w marszu, a jednocześnie zorganizować konkurencyjne wydarzenie, nie jest jedynie odpowiedzią na bieżące zapytania. Jest to przemyślany ruch polityczny, który odsłania głębokie linie podziału w polskim społeczeństwie i ilustruje walkę o narrację wokół jednego z najważniejszych świąt narodowych.

Analiza tej sytuacji wymaga spojrzenia z kilku perspektyw. Z jednej strony mamy prezydenta stolicy, który w kampanii prezydenckiej sugerował możliwość wspólnego świętowania. Z drugiej, organizatorów marszu o jednoznacznie prawicowym i narodowym profilu. W tle zaś znajduje się Sławomir Mentzen, lider Konfederacji, który zręcznie wykorzystuje wcześniejsze wypowiedzi Trzaskowskiego do budowania własnego kapitału politycznego. To, co obserwujemy, to nie tylko spór o formę obchodów, ale strategiczna rozgrywka o symboliczne zawłaszczenie Dnia Niepodległości.

Geneza sporu: Co stoi za decyzją prezydenta Warszawy?

Rafał Trzaskowski swoją decyzję zakomunikował w sposób charakterystyczny dla współczesnej polityki – za pośrednictwem mediów społecznościowych. W opublikowanym nagraniu odniósł się bezpośrednio do rozmowy ze Sławomirem Mentzenem, która miała miejsce podczas kampanii prezydenckiej. Wówczas, w atmosferze debaty i próby dotarcia do szerszego elektoratu, Trzaskowski wyraził nadzieję na stworzenie w przyszłości warunków do wspólnego marszu. Jego oponenci polityczni interpretują to dziś jako twardą obietnicę, której niedotrzymanie jest dowodem na brak konsekwencji.

Prezydent Warszawy broni się, argumentując, że warunki te nie zostały spełnione. W jego ocenie Marsz Niepodległości pozostaje “imprezą jednego środowiska”. Jest to kluczowa fraza, która definiuje jego stanowisko. Trzaskowski sugeruje, że wydarzenie wciąż ma charakter wykluczający, a jego formuła nie pozwala na uczestnictwo obywateli o zróżnicowanych poglądach. Decyzja ta jest zatem symptomem, a nie przyczyną głębszych podziałów. Zamiast dołączyć do istniejącej inicjatywy, proponuje alternatywę – koncert “Wspólna Niepodległa”. Ten ruch można interpretować jako próbę stworzenia konkurencyjnej, bardziej inkluzywnej formy świętowania, skierowanej do własnego elektoratu i osób, które nie identyfikują się z narracją narodową.

Warto jednak przeanalizować, co dokładnie oznacza sformułowanie o “imprezie jednego środowiska”. Odnosi się ono do faktu, że organizatorem marszu jest Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, zrzeszające środowiska narodowe i konserwatywne. Przez lata wydarzenie to budziło kontrowersje z powodu incydentów o charakterze ksenofobicznym i rasistowskim, a także haseł, które przez wielu komentatorów były uznawane za radykalne. Chociaż organizatorzy starają się tonować nastroje, a sam marsz przyciąga dziesiątki tysięcy Polaków, w tym rodziny z dziećmi, jego polityczny rdzeń pozostaje niezmienny. Dla polityka centrowego, jakim jest Rafał Trzaskowski, udział w takim wydarzeniu byłby obarczony ogromnym ryzykiem politycznym i wizerunkowym.

Marsz Niepodległości jako polityczne pole bitwy

Aby w pełni zrozumieć dzisiejszy spór, należy cofnąć się w czasie. Marsz Niepodległości nie zawsze był centralnym punktem obchodów 11 listopada. Jego ewolucja od niszowej manifestacji środowisk narodowych do jednego z największych cyklicznych zgromadzeń w Europie jest fenomenem społecznym i politycznym. Wydarzenie to stało się platformą do manifestowania przywiązania do tradycyjnych wartości, suwerenności i konserwatywnego modelu patriotyzmu. Dla uczestników jest to wyraz dumy narodowej i sprzeciwu wobec liberalnych trendów kulturowych.

Jednocześnie, dla drugiej części społeczeństwa, marsz stał się symbolem nacjonalizmu, ksenofobii i wykluczenia. Spór o jego ocenę jest w istocie sporem o definicję polskości. Czy patriotyzm musi mieć charakter etniczny i konserwatywny, czy też może być otwarty, obywatelski i inkluzywny? Ta fundamentalna różnica w postrzeganiu tożsamości narodowej sprawia, że jakikolwiek kompromis wokół formuły marszu jest niezwykle trudny. Sławomir Mentzen i Konfederacja doskonale rozumieją ten mechanizm. Dla nich Marsz Niepodległości jest naturalnym środowiskiem politycznym i narzędziem do mobilizacji swojego elektoratu.

W tym kontekście pytanie, co zrobi Rafał Trzaskowski, nabiera szczególnego znaczenia. Jego obecność mogłaby zostać zinterpretowana jako legitymizacja narracji, z którą na co dzień walczy jego formacja polityczna. Z kolei absencja jest przez prawicę przedstawiana jako akt tchórzostwa, odcinania się od “prawdziwych Polaków” i braku szacunku dla narodowego święta. Jest to klasyczna sytuacja bez dobrego wyjścia, w której każdy ruch jest obarczony politycznymi kosztami. Prezydent Warszawy wybrał trzecią drogę: stworzenie własnego wydarzenia, co jest próbą przejęcia inicjatywy i narzucenia własnej wizji świętowania.

Dwie Polski, dwa sposoby świętowania

Organizacja koncertu “Wspólna Niepodległa” to strategiczna odpowiedź na dylemat związany z Marszem Niepodległości. Jest to świadoma strategia polityczna, mająca na celu zbudowanie pozytywnego przekazu wokół idei “otwartego patriotyzmu”. Dobór artystów, takich jak Ania Dąbrowska, Kwiat Jabłoni czy Tomasz Organek, nie jest przypadkowy. Reprezentują oni nurt kultury popularnej, który jest bliski elektoratowi centrowemu i liberalnemu. Wydarzenie to ma być w założeniu radosne, apolityczne i rodzinne – w kontrze do postrzeganego jako konfrontacyjny i ideologiczny charakteru Marszu Niepodległości.

W ten sposób 11 listopada w Warszawie staje się dniem, w którym manifestują się dwie odrębne wizje Polski. Z jednej strony mamy masowy przemarsz pod biało-czerwonymi flagami, zorganizowany przez środowiska narodowe. Z drugiej – sponsorowany przez miasto koncert, który ma przyciągnąć tych, dla których formuła marszu jest nie do zaakceptowania. To zjawisko jest doskonałą ilustracją pęknięcia, które przebiega przez polskie społeczeństwo. Nie chodzi już tylko o spór partyjny, ale o fundamentalne różnice w systemie wartości, postrzeganiu historii i wizji przyszłości kraju.

Konsekwencje tego stanu rzeczy są dalekosiężne. Święto, które z definicji powinno łączyć wszystkich obywateli wokół wspólnej idei niepodległości, staje się dniem eskalacji podziałów. Zamiast budować wspólnotę, pogłębia istniejące antagonizmy. Każda ze stron okopuje się na swoich pozycjach, utwierdzając swoich zwolenników w przekonaniu o własnej słuszności i złej woli przeciwników. W tej atmosferze dialog i poszukiwanie kompromisu stają się praktycznie niemożliwe.

Co dalej z 11 listopada w Warszawie?

Decyzja Rafała Trzaskowskiego, choć zrozumiała z perspektywy jego strategii politycznej, utrwala istniejący podział. Rodzi się zatem pytanie, co musiałoby się stać, aby wspólne obchody stały się możliwe. Scenariuszy jest kilka, choć każdy z nich wydaje się obecnie mało prawdopodobny. Pierwszy zakładałby fundamentalną zmianę formuły Marszu Niepodległości – jego depolityzację i przejęcie organizacji przez instytucje państwowe lub ponadpartyjny komitet obywatelski. Wymagałoby to jednak zgody obecnych organizatorów, co jest trudne do wyobrażenia.

Innym rozwiązaniem mogłoby być stworzenie całkowicie nowej, oficjalnej formuły państwowych obchodów, która swoją atrakcyjnością przyćmiłaby inne inicjatywy. Obecne uroczystości z udziałem najwyższych władz państwowych mają jednak charakter formalny i nie są w stanie konkurować z energią i masowością marszu. Wydaje się, że bez silnej woli politycznej ze wszystkich stron sceny politycznej, 11 listopada pozostanie dniem dwóch, a może nawet więcej, osobnych narracji.

Spór o obecność Rafała Trzaskowskiego na Marszu Niepodległości jest zatem czymś więcej niż medialną burzą. To symptom głębokiej choroby toczącej polską wspólnotę polityczną. Pokazuje, jak symbole narodowe mogą być wykorzystywane jako narzędzia w walce o władzę i wpływy. Dalsza ewolucja obchodów 11 listopada pozostaje kwestią otwartą. Dowiedz się więcej o historii kontrowersji wokół Marszu Niepodległości. Zrozumienie tych procesów jest kluczowe dla oceny bieżącej sytuacji politycznej w Polsce. Zobacz również analizę strategii wizerunkowych w polskiej polityce.

Ostatecznie, decyzja prezydenta Warszawy jest kolejnym rozdziałem w opowieści o Polsce, która wciąż nie potrafi znaleźć wspólnego języka do rozmowy o własnej tożsamości. Dopóki politycy i obywatele nie podejmą próby wyjścia poza własne bańki informacyjne i ideologiczne, Dzień Niepodległości będzie niestety bardziej dzielił, niż łączył.

Zobacz także: