Wojna w Ukrainie weszła w fazę, w której dyskusje o potencjalnych scenariuszach jej zakończenia nabierają na sile. W tle tych debat pojawia się jednak znacznie głębsza i bardziej niepokojąca kwestia, dotycząca przyszłości globalnego bezpieczeństwa. Renomowany historyk z Uniwersytetu Harvarda, Serhij Płochij, ostrzega, że ewentualna klęska Ukrainy mogłaby stać się katalizatorem dla nowej fali proliferacji broni jądrowej, szczególnie w Europie. Analiza tego zagrożenia wymaga chłodnego spojrzenia na logikę odstraszania, wiarygodność sojuszy oraz historyczne precedensy, które ukształtowały obecny porządek międzynarodowy.
Argumentacja Płochija, specjalizującego się w historii Europy Wschodniej, opiera się na fundamentalnej zasadzie zaufania w stosunkach międzynarodowych. Ukraina w 1994 roku, na mocy Memorandum Budapeszteńskiego, zrezygnowała z trzeciego co do wielkości arsenału nuklearnego na świecie. W zamian otrzymała gwarancje bezpieczeństwa i poszanowania suwerenności od Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii oraz Rosji. Pełnoskalowa inwazja Rosji w 2022 roku brutalnie te gwarancje unieważniła. Dlatego porażka Kijowa byłaby postrzegana jako ostateczny dowód, że rezygnacja z broni jądrowej w zamian za obietnice mocarstw jest strategicznym błędem.
Dlaczego klęska Ukrainy mogłaby uruchomić efekt domina?
Logika stojąca za potencjalnym wyścigiem zbrojeń jest prosta i nieubłagana. Jeśli kraj, który dobrowolnie rozbroił się nuklearnie, zostanie ostatecznie pokonany i pozbawiony części terytorium przez agresora dysponującego taką bronią, inne państwa wyciągną z tego jednoznaczne wnioski. Przede wszystkim, jedyną realną gwarancją nienaruszalności granic jest posiadanie własnego arsenału jądrowego. Taka perspektywa staje się szczególnie atrakcyjna dla krajów znajdujących się w niestabilnych regionach lub w bezpośrednim sąsiedztwie mocarstw o rewizjonistycznych ambicjach.
W Europie mogłoby to dotyczyć państw, które czują się najbardziej zagrożone rosyjskim imperializmem. Chociaż członkostwo w NATO zapewnia parasol nuklearny ze strony USA, Wielkiej Brytanii i Francji, to jego wiarygodność może zostać podważona. Pojawiające się w debacie publicznej pytania o długoterminowe zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w bezpieczeństwo kontynentu dodatkowo wzmacniają te obawy. W takim klimacie politycznym, pomysł budowy własnych, narodowych lub europejskich zdolności odstraszania nuklearnego przestałby być tematem tabu. Jak wskazuje historyk: konsekwencje takiego kroku byłyby trudne do przewidzenia, ale z pewnością prowadziłyby do eskalacji napięć.
Efekt domina nie ograniczałby się jednak wyłącznie do Europy. Kraje takie jak Korea Południowa, Japonia czy Tajwan, które od lat balansują w cieniu nuklearnych potęg, mogłyby zrewidować swoją politykę. Upadek Ukrainy stałby się koronnym argumentem dla zwolenników programów jądrowych w tych państwach. W rezultacie świat mógłby wejść w nową, znacznie bardziej niebezpieczną erę, w której broń masowego rażenia byłaby w posiadaniu większej liczby państw, co zwielokrotniłoby ryzyko jej użycia, nawet w wyniku przypadkowej eskalacji.
Europejskie odstraszanie nuklearne w cieniu niepewności
Obecnie na kontynencie europejskim oficjalnie broń jądrową posiadają trzy państwa: Rosja, Francja i Wielka Brytania. Dodatkowo, w ramach programu NATO Nuclear Sharing, amerykańskie głowice taktyczne są składowane w bazach na terenie kilku państw członkowskich. Ten system przez dekady zapewniał względną stabilność. Jednak wojna w Ukrainie i groźby nuklearne Kremla zmusiły europejskich liderów do ponownego przemyślenia fundamentów swojego bezpieczeństwa. Dyskusja o “europejskim odstraszaniu nuklearnym” nabiera nowego wymiaru.
Głównym problemem jest brak politycznej i strategicznej spójności. Francuski arsenał jest postrzegany jako narzędzie ochrony narodowych interesów, a jego ewentualne rozszerzenie na całą Unię Europejską rodzi skomplikowane pytania o dowodzenie i kontrolę. Podobnie brytyjskie siły nuklearne są ściśle zintegrowane ze strukturami NATO i planowaniem amerykańskim. Stworzenie w pełni autonomicznego, europejskiego systemu odstraszania wymagałoby ogromnych nakładów finansowych oraz, co ważniejsze, bezprecedensowego poziomu zaufania i integracji politycznej między państwami UE.
W tym kontekście, jak zauważa historyk: porażka Ukrainy mogłaby przyspieszyć te procesy w sposób chaotyczny. Zamiast zintegrowanej strategii, moglibyśmy być świadkami narodowych programów, co prowadziłoby do fragmentacji bezpieczeństwa na kontynencie. Taki scenariusz jest niebezpieczny, ponieważ zwiększa liczbę decydentów mogących użyć broni ostatecznej.
Historyk: Analiza planów pokojowych i historycznych analogii
W przestrzeni medialnej pojawiają się różne propozycje zakończenia konfliktu, często przedstawiane jako pragmatyczne plany pokojowe. Serhij Płochij podchodzi do nich z dużą rezerwą, wskazując, że wiele z nich nosi znamiona rosyjskich operacji wpływu. Ich celem jest nie tyle osiągnięcie sprawiedliwego pokoju, co raczej zamrożenie konfliktu na warunkach korzystnych dla Moskwy i osłabienie jedności Zachodu. Zdaniem analityków, takie propozycje często ignorują fundamentalną kwestię suwerenności Ukrainy.
Poszukiwanie analogii historycznych jest kuszące, ale i ryzykowne. Czasami przywoływany jest przykład zakupu Alaski przez Stany Zjednoczone od Imperium Rosyjskiego w 1867 roku. Była to transakcja, która powiększyła terytorium USA o ponad 1,5 miliona kilometrów kwadratowych za relatywnie niewielką kwotę 7,2 miliona dolarów. Jednakże, jak podkreśla historyk: porównywanie pokojowej transakcji z XIX wieku do brutalnej wojny napastniczej w XXI wieku jest fundamentalnym błędem analitycznym. Alaska została sprzedana, a nie podbita w krwawej wojnie. Ta historyczna dygresja pokazuje, że choć wielkie mocarstwa dokonywały w przeszłości spektakularnych transakcji terytorialnych, obecny kontekst opiera się na zupełnie innych zasadach prawa międzynarodowego, które Rosja jawnie łamie.
Dlatego kluczowa jest postawa liderów europejskich i amerykańskich. Muszą oni odróżnić autentyczne dążenia do pokoju od prób legitymizacji rosyjskiej agresji. Każda umowa, która sankcjonowałaby zdobycze terytorialne Moskwy, byłaby nie tylko porażką Ukrainy, ale także sygnałem dla innych potencjalnych agresorów, że siła i szantaż nuklearny są skutecznymi narzędziami polityki zagranicznej.
Scenariusze na przyszłość: Co może zrobić Zachód?
Sytuacja Ukrainy jest trudna, ale nie beznadziejna. Kluczowe, zdaniem ekspertów, jest utrzymanie jedności i konsekwencji w działaniu państw zachodnich. Skuteczne wsparcie militarne, które pozwoli Ukrainie nie tylko się bronić, ale także odzyskiwać terytoria, jest najlepszą odpowiedzią na rosyjski szantaż. Pokazuje ono, że gwarancje bezpieczeństwa, nawet te nieformalne, mają realną wartość, a agresja spotyka się z determinacją. Jak twierdzi historyk: to właśnie siła i wiarygodność Zachodu są kluczowe dla powstrzymania nuklearnego efektu domina.
Niezbędne jest także rozwiązanie wewnętrznego kryzysu politycznego w Ukrainie i zacieśnienie współpracy z sojusznikami. Utrzymanie stabilnej linii frontu i jednoczesne prowadzenie działań dyplomatycznych z pozycji siły to jedyna droga do trwałego i sprawiedliwego pokoju. Każdy inny scenariusz grozi nie tylko tragedią Ukrainy, ale również destabilizacją całego porządku światowego.
Ostatecznie, jak podsumowuje historyk: los Ukrainy stał się testem dla całego systemu bezpieczeństwa zbudowanego po zimnej wojnie. Od wyniku tego testu zależeć będzie, czy świat wkroczy w erę odnowionej współpracy i poszanowania prawa, czy też pogrąży się w chaosie nowego wyścigu zbrojeń. Konsekwencje wyboru tej drugiej ścieżki byłyby katastrofalne dla wszystkich. Dowiedz się więcej o Memorandum Budapeszteńskim. Stawką jest nie tylko przyszłość jednego narodu, ale stabilność całego globu.
Wnioski płynące z analizy Serhija Płochija są jednoznaczne. Wspieranie Ukrainy to nie akt altruizmu, lecz inwestycja we własne bezpieczeństwo. Silna i jednoznaczna odpowiedź Zachodu na rosyjską agresję to jedyny sposób, aby pokazać, że szantaż nuklearny nie popłaca, a międzynarodowe zobowiązania mają znaczenie. W przeciwnym razie ostrzeżenie, które formułuje ten harwardzki historyk: może stać się samospełniającą się przepowiednią, z tragicznymi skutkami dla Europy i świata. Zobacz również analizę obecnej sytuacji na froncie.
