Forteca przy Łazienkowskiej miała być świadkiem kolejnego europejskiego triumfu. Zamiast tego kibice przeżyli wieczór pełen frustracji i niedowierzania. Legia Warszawa, mimo miażdżącej przewagi, uległa tureckiemu Samsunsporowi 0:1 na inaugurację fazy grupowej. To był gorzki wieczór, który pokazał, że europejska liga potrafi być bezlitosna. Piłkarski dramat w najczystszej postaci rozegrał się na oczach tysięcy fanów.
Od pierwszego gwizdka sędziego scenariusz wydawał się jasny. Legioniści, grający w nieco przemeblowanym składzie, narzucili swój styl gry. Piłka krążyła jak po sznurku, a goście z Turcji zostali zepchnięci do głębokiej defensywy. Gospodarze kontrolowali absolutnie wszystko, brakowało tylko jednego – kropki nad „i”. Trener Edward Iordanescu dał szansę rezerwowym, a ci chcieli udowodnić swoją wartość. Niestety, ich dominacja nie przełożyła się na sytuacje bramkowe.
Dominacja bez puenty
Przez długie minuty obraz gry był jednostronny. Legia budowała kolejne ataki pozycyjne, próbując sforsować turecki mur. Samsunspor praktycznie nie istniał w ofensywie. Wydawało się, że gol dla warszawian jest tylko kwestią czasu. Jednak w futbolu niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. I zemściły się w sposób najbardziej bolesny z możliwych.
Wystarczył jeden błąd, jedna chwila dekoncentracji. W 10. minucie Artur Jędrzejczyk stracił piłkę w środku pola, co otworzyło gościom autostradę do bramki. Anthony Musaba popędził samotnie na Kacpra Tobiasza i precyzyjnym strzałem dał swojemu zespołowi prowadzenie. Stadion zamarł, a szok mieszał się z wściekłością. To był cios, po którym trudno było się otrząsnąć.
Ta liga nie wybacza błędów
Druga połowa to już prawdziwe oblężenie bramki Samsunsporu. Legia rzuciła na szalę wszystko, co miała. Najbliżej szczęścia był Wojciech Urbański, którego potężny strzał z dystansu zatrzymał się na słupku. Dźwięk odbijającej się od metalu piłki niósł się po trybunach niczym jęk zawodu. Chwilę później na boisku pojawili się kluczowi zawodnicy, w tym Mileta Rajovic.
W 80. minucie serca kibiców zabiły mocniej. Po ogromnym zamieszaniu w polu karnym duński napastnik wepchnął piłkę do siatki. Radość trwała jednak zaledwie kilka sekund. Sędzia, po konsultacji z asystentem, odgwizdał spalonego. Niestety, ta europejska liga nie zna litości dla milimetrowych spalonych. To był ostatni akt tego dramatycznego widowiska.
To bolesna lekcja na starcie, bo ta liga wymaga stuprocentowej koncentracji w każdej sekundzie. Legia zagrała dobry mecz, przeważała, stworzyła więcej okazji, ale ostatecznie zeszła z boiska pokonana. Taka porażka boli podwójnie, zwłaszcza gdy wiesz, że to nie rywal wygrał mecz, a ty go przegrałeś. Przed „Wojskowymi” trudne zadanie, by podnieść się po tym ciosie.
Aby zgłębić taktyczne niuanse tego spotkania, przeczytaj więcej na ten temat, a jeśli interesują Cię inne pucharowe zmagania, zobacz również podobny artykuł. Analiza takich spotkań pokazuje, jak cienka jest granica między zwycięstwem a porażką.